Zastanawialiście się kiedyś, co się dzieje z ludźmi, którzy podczas urlopu za granicą zapadają na poważne choroby lub doznają ciężkich urazów? Wiadomo, trafiają do miejscowych szpitali, ale co dalej? To zależy, skąd pochodzi pacjent. Jeżeli jest Brytyjczykiem, jego ubezpieczyciel zwraca się do firmy zajmującej się tzw. repatriacją medyczną, która organizuje jego transport do kraju pod opieką fachowego personelu medycznego.
Do takiej właśnie agencji trafia na kilka lat młody lekarz Ben MacFarlane. Jakże bardzo różni się praca „latającego doktora” od tego, co robią w szpitalach i przychodniach jego rówieśnicy! Na pierwszy rzut oka każdy może mu pozazdrościć: dziś turecki kurort, jutro Saint Tropez, za parę dni Malediwy… Nawet sama droga z lotniska do szpitala i z powrotem wystarcza, żeby zobaczyć nieznany dotąd kawałek świata, a czasem ze względu na rozkład lotów pobyt w jakimś egzotycznym miejscu musi potrwać parę dni… A od strony medycznej taka praca nie wydaje się niczym trudnym, przynajmniej teoretycznie, bo chorzy zostali już przecież przygotowani do transportu przez miejscowych lekarzy i powinni się znajdować w stanie stabilnym. Tylko że w medycynie nie ma pewników i zawsze może się zdarzyć coś, co wymaga pełnej mobilizacji, jak w pogotowiu. Różnica tkwi w tym, że miejscem udzielania pomocy zamiast ambulansu jest pokład rejsowego samolotu, pełnego przygodnych ludzi, którzy doprawdy nie są odpowiednią widownią dla zabiegów
ratujących życie… A i sama strona organizacyjna tego rodzaju pracy jest nieco bardziej skomplikowana – nie ma mowy o stałym rozkładzie godzin, nie sposób przewidzieć, czy w danym tygodniu przypadną trzy krótkie podróże, czy jedna długa, i czy ta długa potrwa dwie doby, czy na przykład sześć, więc życie osobiste mocno na tym cierpi. Te niedogodności wyrównuje jednak poczucie satysfakcji, znane każdemu lekarzowi i pielęgniarce: jedno uratowane życie, a choćby tylko jeden cierpiący człowiek, któremu się ulżyło lub podniosło go na duchu, to zapas energii „ładujący baterie” na wiele dni, a nawet tygodni…
Opowieść doktora Bena to doskonały dokument, wyraziście ukazujący blaski i cienie lekarskiej profesji, nasycony nieodzownym w tej sytuacji dramatyzmem (jest i parę scen mocno drastycznych, które czytelnika nieobytego z medycyną mogą nieco zszokować; wydawca jednak uczciwie przestrzega na okładce, że to „idealna książka dla fanów Doktora House’a, Lekarzy i Chirurgów”), ale też niepozbawiony akcentów humorystycznych (trudno się nie roześmiać przy epizodach z sędziwą panią profesor, brylującą w…. „hotelu dla gejów nudystów”, albo z obwieszoną złotem blond damą „ze złamanym biodrem i słabym sercem”, wyrażającą swoje życzenia i zażalenia językiem tak plugawym, że włos się jeży…). I wcale nie umniejsza jej wartości fakt, że ma dwóch autorów: tego, który dostarczył materiału i tego, który nadał mu kształt literacki. Nie jest to wielka literatura, lecz ileż się z niej można dowiedzieć o życiu!