Właściwie na początku zdaje się, że wiemy o co chodzi w całej tej powieści. Mamy naszą główną bohaterkę, nadal „młodą” mężatkę przystosowującą się do życia z partnerem. Poznajemy jej problemy oraz przeszłość, która w ten sposób ją ukształtowała. Rozumiemy jej poświęcenie, kiedy zmuszona do pozostania w mieście z koszmarem kolejnej operacji toczącym się w jej duszy, zmusza męża, by wyjechał na wakacje, odpoczął... Niby wiemy wszystko, lecz potem nagle, cała fabuła się plącze, miesza. Na scenę wkraczają bohaterowie, na pierwszy rzut oka wcale nie potrzebni. I czytelnik zaczyna mieć nadzieję, że jednak jeszcze nie wszystko stracone, że nie będzie nudno i... przewidywalnie. I rzeczywiście nie jest przewidywalnie, ale za to zaczyna się mieć wątpliwości, o co w tej całej historii w ogóle chodzi, co jest wątkiem głównym?
Wszystko rozpoczyna pierwsza żona Aleka, męża Laury, naszej bohaterki, ich córka oraz burzliwa, przypominająca o sobie przeszłość. Ale to tylko chwila. Potem raptownie jest już po operacji – nadzwyczaj tajemniczej, o której nie dowiadujemy się niczego – i następuje lato. Lato w pełni tego słowa znaczeniu. Alek wybywa na swoje wakacje do Szkocji, na od dawna planowany wypad wędkarski, a Laura, rekonwalescentka, udaje się do znajomych, do malowniczej, spokojnej Kornwalii... I tutaj zaczynają się mnożyć dziwne, zaskakujące historie. W końcu rodzina, której staje się częścią, też ma swoje tajemnice...
Pomimo natłoku wydarzeń i osób, zamykając książkę, nadal nie wiemy nic. Żadna z osób nie pozostawia w nas swojego piętna, a przecież intrygujących osobowości nie brakuje. Sama Kornwalia zdaje się być wylęgarnią wszelkiej maści „wariatów”, niestety niewykorzystanych przez autorkę. Także zakwalifikowanie tej powieści do któregokolwiek z gatunków, nastręcza pewne trudności. Początkowo, historia zdaje się być typowo „babska” – czyli mówiąc ładniej „literacko piękna”, potem nagle wkraczają tajemnice, drobiny sensacji, jakiś kryminał... A w rzeczywistości, czyta się to tak po prostu... Z jedną wielką wątpliwością – jak facet, który kocha, może zostawić cierpiącą kobietę i pojechać sobie na ryby?
Z tej jednej powieści można by naprawdę stworzyć kilka opowiadań. I może byłyby lepsze niż ta jedna książka. Powieść w której natłok wątków przytłoczył osoby. I samą pisarkę, podobno „świetną”, jak dla mnie, będącą matką swego syna, także pisarza, Robina Pilchera. Nieodrodnego synka mamusi, podobnego w stylu, ale potrafiącego trzymać „jedną srokę za ogon”. Właściwie to nie było źle, ale raczej męcząco i dziwacznie. Zbyt niewyobrażalnie i nudnawo. Ale może to tylko wypadek przy pracy, a inne powieści tej pisarki są o niebo lepsze? Sprawdzę.