Właściwie jest to książka o uprzedzeniach i godzeniu się z obowiązującymi normami za wszelką cenę. Julia jedzie z wykładami do Paryża, tak się zaczyna niebanalna historia, która w sumie ma wiele wspólnego z klasycznym romansidłem, zakończonym happy endem. Tyle, że Julia jest profesorem i ma trochę ponad 50 lat. Normy, w które została wtłoczona w dzieciństwie przez despotycznego dziadka, nie pozwalają jej na świadome funkcjonowanie w realiach paryskich. Dlatego zaskakuje ją i przeraża świadomość, że jej sąsiad z pokoju hotelowego, nieokrzesany doktor historii narodowości rosyjskiej – Sasza, może być nią zainteresowany. Nie Julią-profesorem, ale Julią-kobietą. No tak, ale Sasza jest w wieku jej córki i prezentuje sobą trzydziestoletniego playboya, który celowo podkreśla swoja niechęć do Polaków. Co z tego może wyniknąć? Hm, mowa o paryskich realiach, o mieście kojarzonym z miłością, więc właściwie … wszystko jest to możliwe.
To trochę historia na wyrost. On, piękny i młody, budzi w niej kobietę i porusza te wszystkie struny, które z założenia miały nigdy nie drgnąć. Pokazuje jej miłość fizyczną i pozwala doświadczyć emocjonalnej bliskości, której życie Julii było pozbawione. Młodszy mężczyzna – starsza kobieta. Taki układ nie może się sprawdzić według norm obyczajowych. Zresztą te odwieczne niesnaski pomiędzy Polakami a Rosjanami, historyczne spory o różne masakry z czasów stalinowskich, ta głęboko zakorzeniona w psychice wzajemna niechęć… to nie może się udać. Wtedy do głosu dochodzi jej ciało i problemy związane z klimakterium. To dopiero pozwala trochę bardziej zrozumieć Saszę, który jest przy Julii w szpitalu, stara się jej pomóc i chce wiedzieć jak najwięcej o jej przypadłościach.
W tej książce piękne jest to, co autorka pisze z rozbrajającą szczerością o własnym ciele. O tym, że jest taki wiek czy może bardziej stan psychiczny, w którym kobieta nie lubi swojego ciała i nie chce go odczuwać. A ono się odzywa i od razu domaga pielęgnacji i zadośćuczynienia za wszystkie lata zaniedbań i niedopatrzenia. Dla Julii ta świadomość własnego ciała to klęska, ale sama mówi, że siebie nie lubi, że woli świat książek, z którego powrót jest zawsze bardzo bolesny, a to z kolei powodowało ciągłe ucieczki od siebie … w świat marzeń. Bohaterka Nurowskiej także chce uciec od swojego francuskiego przeznaczenia, ale to się nie udaje. I chyba o to chodzi w tej książce – o uświadomienie, że każda kobieta powinna wierzyć w wielką miłość i w spotkanie z właściwym mężczyzną. To nic, że to może potrwać, to nic, że może nas to spotkać w odległym kraju, to nic, że może to być w konflikcie z obowiązującymi normami. Warto czekać – warto mieć nadzieję. Ale ja tego nie kupuję, głównie za to, że szczerze napisała
o tym, iż poranna świadomość „posiadania w mieszkaniu” mężczyzny, z którym spędziło się zeszłą noc, jest nie do zniesienia. Święta prawda.