Książka jest zbiorem drukowanych ongiś w „Gazecie Wyborczej” reportaży, analizujących koleje losu i kariery kilku spośród najbardziej znanych polskich przedsiębiorców.
Nazwiska jednych z nich i nazwy kierowanych przez nich firm z biegiem czasu przestały się liczyć czy wręcz popadły w zapomnienie; inni cały czas znajdowali się w cieniu swoich przedsiębiorstw, skazując się na niejako drugoplanową rolę – wobec czego stworzone przez nich marki trwają, niezależnie od tego, czy oni sami znajdują się na orbicie, czy z niej wypadli; inni wreszcie na dobre zakorzenili się w masowej świadomości jako potentaci, czy to nierozerwalnie związani z firmą, czy też multipotencjalni (bo jak inaczej zaklasyfikować człowieka, który ma udziały we wszystkich najważniejszych branżach handlu i gospodarki?).
Wszyscy jednak mają wspólną cechę: w warunkach polskiego raczkującego kapitalizmu zrealizowali błyskawicznie amerykański stereotyp „od pucybuta do milionera” (tego „pucybuta” nie należy traktować dosłownie, choć faktem jest, że większość opisanych w książce rekinów biznesu pierwsze pieniądze zarabiała mozolnie i powoli: ten sprzedawał znicze pod cmentarzem, ów zapewniał obsługę fotograficzną szkolnych imprez, inny jeszcze dorabiał jako barman).
Po upadku socjalizmu chwycili wiatr w żagle – i poooszło! Autor ze swadą, spomiędzy której miejscami przebija delikatna ironia, przedstawia mechanizmy pomnażania kapitału, pozyskiwania lukratywnych kontraktów i złotodajnych koncesji. Pozornie stara się nie oceniać i nie wartościować; wnikliwy czytelnik bez trudu jednak wyczuje jego sympatię, skierowaną ku jedynemu w opisywanym gronie przedsiębiorcy, z własnego wyboru nie powiązanemu z polską sceną polityczną i być może dlatego najdotkliwiej ukaranemu przez oficjalne organa.
Dla człowieka, który nigdy nie interesował się publicystyką gospodarczą, treść publikacji może się okazać cokolwiek nużąca – dlatego trudno polecać ją jako lekturę dla każdego. Jednak ja sama, choć z trudem odróżniam akcje od obligacji, nie mam pojęcia o przepisach importowo-eksportowych i VAT-ach, przeczytałam ją bez wysiłku i z zainteresowaniem.
Nawet dla tych, którzy ongiś wnikliwie studiowali poszczególne reportaże Matysa na łamach „GW”, książka nie będzie tylko „powtórką z rozrywki”, autor bowiem zadbał o uzupełnienie każdego z nich epilogiem, ukazującym losy jego bohatera od momentu opublikowania tekstu w prasie do chwili oddania zbioru do druku.