Ojciec mnie bił i wyrzucili mnie ze szkoły, ale to dobrze! – ze Zbigniewem Wodeckim i Wacławem Krupińskim rozmawia Grzegorz Wysocki
I myślę, że na tym – mówię teraz zupełnie poważnie – polega wielkość Wodeckiego, że dokładnie wiedząc, ile jest wart, co potrafi, jaka jest jego pozycja na rynku muzycznym jako wokalisty i kompozytora, zaraz potrafi się świetnie swoją pozycją bawić.
Na dowód przytoczę dwa ulubione powiedzenia Zbynia. Gdy go pytają: „Czy skoczyłby na ratunek tonącemu?”, to odpowiada: „Tak! Pod warunkiem, że byłyby przy tym kamery telewizyjne…”. Albo, pytany, czy się denerwuje przed koncertem, odpowiada: „Oczywiście, za każdym razem! Czy na pewno zapłacą?”.
* Grzegorz Wysocki : Rozmawiam ze Zbigniewem Wodeckim i Wacławem Krupińskim przy okazji niedawno opublikowanego (Wyd. Prószyński i S-ka) wywiadu-rzeki pt. Pszczoła, Bach i skrzypce . Akurat w momencie, gdy chciałem zadać pierwsze pytanie, Zbigniew Wodecki wgryzł się w jabłko…*
* Zbigniew Wodecki :* Właśnie. Przepraszam. Zbigniew Wodecki się nazywam. Ugryzłem jabłko, bo nie wiedziałem, że Pan mnie tak zaskoczy mikrofonem. Okazało się, że jestem uczulony na jabłka. Jak jem jabłka, mam taki zimny pot pod oczami. I to się znowu po paru latach ukazało. Ostatni raz jadłem jabłko chyba z trzy lata temu.
Czyli można powiedzieć, że specjalnie próbuje Pan teraz wywołać u siebie uczulenie, by uatrakcyjnić naszą rozmowę?
* Zbigniew Wodecki :* Nie, proszę Pana. Przyjechałem późno w nocy pociągiem, lekko opóźnionym. Wypaliłem dużo papierosów. Odreagowałem nagranie szybkiej piosenki, bardzo oryginalnej, oraz zrobienie zdjęć do kalendarza. Wypiłem trochę wódeczki i wypaliłem dużo papierosów, czego nie powinienem robić od lat, dlatego strasznie mi się chce pić. I właśnie stąd to jabłko.
W tym momencie w sąsiedniej sali, gdzie trwa zupełnie inne spotkanie, rozlegają się gromkie brawa.
No, dziękuję za brawa, ale proszę nie palić papierosów!
* Wacław Krupiński :* Zaskoczyłeś mnie tym jabłkiem. To jest kolejna rzecz, której nie ma w książce i kolejny dowód na to, że musi się ona ukazać raz jeszcze, wydanie poprawione, rozszerzone, jeszcze bardziej prawdziwe i jeszcze bardziej skandaliczne. Nie chcieliśmy na początku epatować czytelników skandalami z życia Zbigniewa Wodeckiego, a parę by się znalazło. O paru nieraz – jak to Zbyniu mówi – „koloraki pisały”, ale na razie potraktowaliśmy to elegancko. Chcieliśmy pokazać Zbigniewa takiego, jak jest postrzegany, czyli: kulturalny, młody, inteligentny, przystojny i uwielbiany przez wszystkich, bo nie tylko przez kobiety.
Zbigniew Wodecki: Mogę się wtrącić? To nie będzie kokieteria, bo jak Wacek tak mówi to, że tak powiem, „ma to w pakiecie”.
Ma to zapisane w kontrakcie….
Zbigniew Wodecki:Dokładnie, więc teraz ja powiem coś poza kontraktem. Włosy mam rzeczywiście swoje. Plus cztery dioptrie, prawe oko - plus cztery i pół z cylindrem. Skrzywiony kręgosłup. Lewa ręka krótsza od prawej. No, ale Wacek mówi, że jestem przystojny… Dodam, że wszystko to zostało osiągnięte na polu sztuki, ponieważ skrzypkowie tak mają. Szczególnie, gdy chcą zrobić karierę, bo jak nie chcą, to nie muszą…
Wacław Krupiński: A Zbyszek chciał zrobić karierę, o czym w książce bardzo ładnie opowiada. Od dziecka grał, od dziecka ojciec go lał, żeby ćwiczył, bo on był strasznym leniem. Chciał być Robin Hoodem, ale nigdy skrzypkiem. Chciał grać na skrzypcach, ale gdy je dostał, nie wiedział, że skrzypce same grać nie chcą. Że trzeba masakrycznie się katować, żeby się nauczyć na nich grać. Potem miał bardzo burzliwe dzieciństwo, o którym opowiada ze szczegółami. W jakiejś bandzie działał… No, to są rzeczy, o których dzisiaj – jak Zbyszek sam mówi – na pasku w TVN24 codziennie byłoby o nich. Tak dawali w dupę. W każdym razie, doszło do tego, że go wyrzucili z pierwszej klasie liceum muzycznego, akurat wyrzucili go dość niesłusznie, za sprawą innych bardzo dzisiaj znanych muzyków, z którymi potem spotykał się już na estradzie…
Zbigniew Wodecki: … ale na szczęście mnie wyrzucili!
Wacław Krupiński: …ale na szczęście go wyrzucili, właśnie. Jak podkreśla, dzięki temu, że go wyrzucili jego kariera potoczyła się tak wspaniale. Zaczynał – przypomnę, bo mało kto dzisiaj o tym pamięta – jako muzyk siedzący w pulpicie pierwszych skrzypiec w ongiś znakomitej, nieistniejącej, niestety, już orkiestrze Polskiego Radia w Krakowie pod dyrekcją Jerzego Gerta. Tam zresztą grał wcześniej na trąbce ojciec Zbyszka. I tak zaczęła się kariera, o której Zbyszek opowiada barwnie, zabawnie, sypiąc anegdotami, autoironicznie, chwilami zaprzeczając samemu sobie, lekko skandalizująco, bo jednak ujawnia parę faktów z życia takich, o których miłośnicy (i wrogowie, aczkolwiek tacy nie istnieją!) Wodeckiego na pewno nie wiedzą.
Zbigniew Wodecki: Ha! Ładnie powiedziane, nie?
Bardzo. Czyli ten obszerny wywiad nie jest formą pomnika czy ukoronowaniem kariery Zbigniewa Wodeckiego?
Zbigniew Wodecki: Nie, też chciałbym troszeczkę…
W sąsiedniej sali ponownie rozlegają się gromkie brawa.
Ciągle nam przerywają brawami, to bardzo miłe. Tym razem to Panu gratuluję, bo to po pytaniu zaczęli klaskać. A co do mojej kariery… Karierę to ja bym zrobił, gdybym został kiedyś w Stanach albo NRF.
Wacław Krupiński: A mogłeś!
Zbigniew Wodecki: A mogłem. Jestem człowiekiem popularnym, rzeczywiście. Na nasze warunki jest to coś w rodzaju kariery. Smutne jest tylko to, że jak ona się właściwie rozwinęła do tego stopnia, że jak Krupiński napisał o mnie książkę, to już się trzeba zwijać. To by było fajne, gdyby to było 20 lat temu. No, co najmniej tak z 15, 10… To bardzo miłe, że ta książka wyszła, bo to pamiątka. Nie mam żadnych swoich archiwaliów, nigdy nie przywiązywałem do tego wagi.
Nic Pan nie zachował?!
Zbigniew Wodecki: Nigdy nie zachowałem plakatu, ani niczego takiego... Nawet płytę nagrałem, bo ktoś mnie zmusił. To wszystko działo się jakby nie z mojej inicjatywy. Okazało się, że rodzina oczywiście gdzieś tam zbierała w pudełkach pamiątki z pierwszej komunii itd. Znowu zgubiłem pointę, no, Wacek, ratuj!
Wacław Krupiński: No, mówiłeś o tym, że nie zbierasz śladów swojej przeszłości. Krótko mówiąc: tą książką uporządkowałem Zbyszkowi wiedzę na jego własny temat, ponieważ on faktycznie nawet nie posiada swoich wcześniejszych płyt.
Czyli przypomniał Pan Zbigniewowi Wodeckiemu, kim tak naprawdę jest i co robił w przeszłości?
Wacław Krupiński: Dokładnie, choć o tym, że jest wielkim artystą to on oczywiście wie, choć udaje skromnego. Ego jak każdy artysta ma jednak rozbudowane i myślę, że jest w pełni świadom, że najpiękniejsze uczucie człowieka do człowieka to jest miłość własna. (śmiech) Faktycznie jest skromny, jeśli chodzi o oglądanie się wstecz. Jego interesuje wyłącznie to, co jeszcze zrobi, co jeszcze nagra, jaką muzykę jeszcze napisze. Natomiast to, co było odkreśla. Efekt jest taki, że się lekko namęczyłem, żeby Zbyszkowi poprzypominać, jak to było naprawdę. W książce też opisuję, jak mi wmawiał parę rzeczy, że tak jest, a to było jednak trochę inaczej…
Zbigniew Wodecki: Można powiedzieć, że zostałem przez Krupińskiego zlustrowany.
Wacław Krupiński: To były fantastyczne miesiące pracy. A też – to również bardzo ładne określenie Zbigniewa – on nie miał świadomości, że jego pamięć ma tak bujną wyobraźnię.
Zbigniew Wodecki: To prawda. Może to jest właściwe każdemu człowiekowi, mam przynajmniej taką nadzieję, że każdy ma taką przypadłość, że rzeczy, które były, same się ubarwiają z biegiem czasu. Nie pamiętam, co z tego jest faktem, ale to się skądś musiało przecież wziąć. Rzeczywiście jestem człowiekiem mało poważnym i zdaję sobie z tego sprawę, może to jest samoobrona, bo inaczej ja bym zwariował. Ponieważ zostałem wychowany, o czym Wackowi mówiłem, pod tak strasznym ciśnieniem odniesienia sukcesu…
A wracając do bicia w dzieciństwie, o czym Panowie przed chwilą wspomnieli, to myślałem, że Panowie sobie żartują?
Wacław Krupiński: Nie, nie! Ojciec go naprawdę lał, bo Zbyszek nie chciał ćwiczyć.
Zbigniew Wodecki: Jak czegoś nie wiedziałem, półnuta czy coś, dostawałem w łeb i tym bardziej nie wiedziałem.
To prawie jak z Michaelem Jacksonem w dzieciństwie.
Wacław Krupiński: Nie wiem, jak było u Jacksona, ale dodam, że Zbyszek dostawał tak złe oceny w liceum muzycznym, zanim go wyrzucili, że dzienniczki ucznia (kiedyś było coś takiego, sam pamiętam, bo jesteśmy rówieśnikami, aczkolwiek Zbyszek jest moim starszym rówieśnikiem) zakopywał na Plantach przy ulicy Basztowej i te drzewa tak fantastycznie wyrosły na jego dzienniczkach z dwójami!
Zbigniew Wodecki: Popatrz, jakie tam piękne dęby i lipy tam rosną. Naprzeciwko Basztowej 8 jest taki skwer…
Czyli krakowskie Planty powinny zostać nazwane imieniem Zbigniewa Wodeckiego?
Wacław Krupiński: Tak, myślę, że to jest kwestia kilku najbliższych lat.
Zbigniew Wodecki: (śmiech) Przynajmniej ten odcinek, gdzie zakopywałem. A jeszcze co do tego bicia. Sam również jestem cholerykiem. Rozumiem swojego ojca, a moje dzieci rozumieją mnie, gdy ćwiczą ze swoimi dziećmi na fortepianie. Jak się okazuje, naprawdę trzeba mieć zdolności pedagogiczne. Do niedawna byłem z kolei przekonany, że jeśli ktoś nie gra, to co on mnie to będzie uczył, jak on sam nie potrafi?! Tak wcale nie jest. Bardzo dużo fantastycznych rzeczy można przekazać ludziom, mając wiadomości teoretyczne. Oczywiście, samemu trzeba gdzieś tam grać, ale niekoniecznie trzeba być mistrzem świata. To, że ojciec nie wytrzymywał, ja mu to darowałem, bo byłem takim tumanem… (pauza) Nie wiem, czy Michael Jackson był bity. Czemu miałby być właściwie bity? On przecież tylko śpiewał. Pan sobie wyobrazi, co by było, gdyby Michael Jackson musiał się nauczyć jakiegoś koncertu na skrzypcach? Przecież on by nie żył po pół roku, gdyby miał ojca choleryka.
Wacław Krupiński: A ty już pożyłeś tyle lat!
Zbigniew Wodecki: Tak, co uważam za swój wielki sukces.
Wracając do książki, dlaczego tak mocno odcina się Pan od twierdzenia, że nie jest ona pomnikiem Wodeckiego i robi Pan wszystko, by nie było to dzieło śmiertelnie poważnie?
Zbigniew Wodecki:Wie Pan, parę książek poza Tygrysami w życiu przeczytałem, głównie – przyznam szczerze – były to kryminały, które uwielbiam do tej pory.
Od paru lat znowu mamy do czynienia z renesansem kryminałów w Polsce.
Zbigniew Wodecki: I słusznie, bo to są świetnie wykombinowane powieści, z których niektórzy robią nieco gorsze filmy, bo zawsze film jest gorszy od powieści. Poza „Wrakiem Mary Deare” z fantastyczną rolą Gary’ego Coopera. Taki stary film, gdzie Cooper grał kapitana statku niesłusznie oskarżonego przez ubezpieczyciela. Znowu jednak trochę zeszliśmy z głównego tematu rozmowy. Był Michael Jackson, był Gary Cooper…
Wacław Krupiński: (śmiech) Może jeszcze jakiejś kobiecie obrobimy, że tak powiem, piękne części ciała? A książka nie mogła być pomnikiem z banalnego powodu. Jestem dziennikarzem, a nie rzeźbiarzem, więc nie mogłem Zbyszkowi wyrzeźbić pomnika. Poza tym byłoby to nieprawdziwe. O Zbyszku Wodeckim można powiedzieć wszystko. Że jest wybitnie utalentowany, co wszyscy wiedzą, błyskotliwy i inteligentny, co przyzna każdy czytelnik książki, ale nie wszyscy wiedzą, że jest człowiekiem do siebie i do świata absolutnie zdystansowanym, człowiekiem, który potrafi o sobie opowiadać wyłącznie w tonacji autoironicznej.
Dobrym przykładem mogą chyba być końcowe prace nad książką?
Wacław Krupiński: Jak najbardziej. Gdy potem już siedzieliśmy nad spisanym materiałem i czytaliśmy jeden po drugim te trzynaście rozdziałów, wystarczyło, że znalazły się dwa zdania zbyt serio, już Zbyszek dopisywał błyskotliwą pointę, by ton „serio” przełamać, by w najmniejszym stopniu nie wyszedł na kogoś bufonowatego, zakochanego w sobie. I myślę, że na tym – mówię teraz zupełnie poważnie – polega wielkość Wodeckiego, że dokładnie wiedząc, ile jest wart, co potrafi, jaka jest jego pozycja na rynku muzycznym jako wokalisty i kompozytora, zaraz potrafi się świetnie swoją pozycją bawić.
Na dowód przytoczę dwa ulubione powiedzenia Zbynia. Gdy go pytają: „Czy skoczyłby na ratunek tonącemu?”, to odpowiada: „Tak! Pod warunkiem, że byłyby przy tym kamery telewizyjne…”. Albo, pytany, czy się denerwuje przed koncertem, odpowiada: „Oczywiście, za każdym razem! Czy na pewno zapłacą?”.
Zbigniew Wodecki: Dziękuję bardzo za ciepłe słowa, Wacek. Oczywiście, boję się strasznie, by nie wyjść na kabotyna, chociaż w pewnym stopniu nim jestem. Mogę mówić tylko za siebie, więc powiem, że w moim przypadku jest to na pewno forma samoobrony.
Musimy już powoli kończyć, więc zapytam jeszcze, czy nie denerwuje Pana, że Pana publiczny wizerunek ograniczony jest do takich kilku haseł: „Pszczółka Maja”, „Chałupy”, od kilku lat jeszcze „Taniec z Gwiazdami”?
Zbigniew Wodecki: Wie Pan, bardzo mnie to bolało, ponieważ ludzie myśleli, że skoro ten facet śpiewa „Chałupy” i „Pszczółkę Maję”, to znaczy, że nie grał Czajkowskiego, Beethovena, Bacha, Karłowicza, że nie zdobyłem 10 nagród głównych za własne kompozycje i aranżacje na festiwalach…
I dzisiaj to już Pana nie boli i nie denerwuje?
Zbigniew Wodecki: Przestałem się już denerwować, gdyż rekompensuje mi to publiczność na spotkaniach ze mną, na koncertach, różnego rodzaju występach w różnego rodzaju salach, czy to są filharmonie, czy domy kultury, hale czy boiska. Ostatnio miałem przyjemność kwestować na moim ulubionym święcie, 1 listopada, Wszystkich Świętych, co robię już któryś rok z rzędu i mam bliski kontakt z normalnymi ludźmi, którzy wchodzą z kwiatami na cmentarz. Zbieram tam bardzo dużo pieniędzy w bardzo krótkim czasie, ponieważ wszyscy do mnie podchodzą i mówią: „Panie Zbyszku, ja pana tak lubię i pan jest taki fajny gość, a ja myślałem, że pan itd. itd.”.
Wacław Krupiński: Nie wiem, jak było w tym roku, ale dwa albo trzy lata temu Zbynio zebrał więcej niż uwielbiana przez ludzi Anka Dymna. I to jest miarą jego popularności.
Zbigniew Wodecki: (śmiech) No, może nie tyle mojej, co Tańca z Gwiazdami .
Podsumujmy. Dlaczego warto przeczytać wywiad-rzekę ze Zbigniewem Wodeckim?
Zbigniew Wodecki: (śmiech) Dlatego, że od każdego egzemplarza mamy jakieś 30 groszy.
Wacław Krupiński:A ja dodam bezczelnie. Dlatego, że jest bardzo dobrze napisana i świetnie się ją czyta. Książka odsłania Wodeckiego takiego, jakiego ludzie nie znają, a jak poznają takiego Zbyszka to go zdecydowanie jeszcze bardziej polubią, o czym jestem najgłębiej przekonany.
Rozmawiał: Grzegorz Wysocki . Rozmowa odbyła się w czasie 15. Targów Książki w Krakowie.