Kiedy wydarzenia II Wojny Światowej coraz bardziej odchodzą w przeszłość, otulone w gęstniejącą mgiełkę politycznej poprawności i giną w przeinaczeniach, obrastając mitami i niedomówieniami, można zauważyć niebezpieczny proces rehabilitowania zbrodniarzy, czynienia z katów ofiary. Nagle zaczyna okazywać się, że Hitler pojawił się w państwie pełnym antyfaszystów w zasadzie znikąd (8,5 mln członków NSDAP zapewne również przybyło wraz z Hitlerem z bliżej niesprecyzowanego uniwersum) i wbrew owym antyfaszystom rozpętał pożogę wojenną. Miliony jego oponentów były zapewne tak zaskoczone jego bezczelnością, że nim się zorientowały, ten już popełniał samobójstwo w bunkrze pod kancelarią Rzeszy. Któż więc (i dlaczego) wstępował do Wehrmachtu i SS, skoro niektórzy przedstawiciele tego narodu pełnego świeżo wykreowanych ofiar wojny tak gorąco zaprzeczają, że ideologia faszystowska zbierała w Niemczech swoje przerażające żniwo? Między innymi na to właśnie pytanie próbuje odpowiedzieć Omar Bartov w książce Żołnierze
Fuhrera.
Niemcy przystępowali do wojny z niepewnością i powściągliwością, pierwsze spektakularne zwycięstwa oraz przezwyciężenie trudności gospodarczych pozwoliły jednak rozwiać te niepokoje. W początkowych miesiącach sukces blitzkriegu był bezdyskusyjny, a duma z wiktorii militarnych i potęgi Rzeszy mogła znów rozpierać niemieckie serca. W obliczu błyskawicznego uderzenia padały kolejne armie, a miarowy stukot niemieckich butów było słychać w coraz większej ilości europejskich stolic. Załamanie nastąpiło dopiero w Rosji - taktyka, która wybornie sprawdziła się na Zachodzie zupełnie nie zdała egzaminu na froncie wschodnim. Niemcy nie ponieśli jednak klęski li tylko militarnej, rozpoczął się wówczas postępujący proces degradacji psychicznej i moralnej. Apatia, frustracja i bezsilność zaczęły ogarniać szeregi dotychczas niezwyciężonej armii, a zapewnienia dowódcy, że „fakt, iż pociski odbijają się od pancerzy nie świadczy wcale o tym, że nasze działa nie są w stanie powstrzymać radzieckich czołgów”, również nie
napawały optymizmem.
Bartov twierdzi, iż heroiczny, opiewany obraz wojny zacierał się coraz bardziej wraz z nadchodzącą jesienią i zimą, gdy wspaniała idea blitzkriegu grzęzła w podmokłych bagnach, by ostatecznie sczeznąć wraz z przyjściem śmiertelnych mrozów. W umysły Niemców zaczęło się wówczas wkradać przekonanie, iż wojna to piekło, w którym przetrwać mogą tylko bestie. Aby przeżyć, należało więc zamienić się w drapieżnika, a bajeczki o honorowych rycerzach XX wieku dzielnie walczących z bolszewickim smokiem odstawić na lepsze czasy. Amoralność i fanatyzm miały od tej pory towarzyszyć działaniom Wehrmachtu – armii, walczącej o przetrwanie za wszelką cenę, wszelkimi dostępnymi środkami. Autor rzeczowo dowodzi, iż żołnierz w takim stanie psychicznym był bardzo podatny na indoktrynację polegającą na wmawianiu, iż nazistowska wizja wojny jest jedynie słuszna. Przecież walczą o wolność Europy, o obronę jej przed komunistycznymi barbarzyńcami, są jedyną, ostateczną nadzieją, wybawieniem Starego Kontynentu. Bartov stawia tezę,
iż właśnie w Rosji brunatny jad ostatecznie popłynął w żyłach niemieckich żołnierzy, przepalając mózgi i rozpuszczając sumienia. Według niego to właśnie klęska kampanii na Wschodzie doprowadziła do tego, że Wehrmacht stał się armią Hitlera – tam właśnie został przetrącony kręgosłup formacji wojskowej, która na rosyjskich bezdrożach ostatecznie dojrzała, ukształtowała swoją nazistowską mentalność. Przede wszystkim tej właśnie tezie poświęcone są cztery znakomite eseje składające się na Żołnierzy Fuhrera.
Autor z powodzeniem przywołał socjologiczny termin „grupy pierwotnej”, obrazowo ukazując jej degradację podczas działań frontowych i dowodząc, że na Wschodzie praktycznie nie miała racji bytu. Brak bowiem było warunków, by się w pełni rozwinęła, przede wszystkim ze względu na olbrzymie straty i rotację, również na najwyższych stanowiskach. Według założeń teorii grupy pierwotnej, ideologia nie powinna być konieczna do odpowiedniego umotywowania żołnierzy, a spójność armii kształtuje się dzięki esprit de corps. Bartov na przykładzie słynnej dywizji Grossdeutschland oraz 12 DP i 18 DPanc celnie zadaje kłam temu twierdzeniu, jak bowiem można mówić o jakichkolwiek więzach, gdy straty przeradzają się w hekatombę, a oddziały są niszczone w zastraszającym tempie? Jeśli jednak nie grupy pierwotne, to co motywowało Wehrmacht? Autor ma na to pytanie zdecydowaną odpowiedź – była to nazistowska ideologia i wypaczona, prowadząca do brutalizacji dyscyplina mająca swoje korzenie jeszcze w czasach pruskiej świetności
armii. Jej wypaczenie przejawiało się upolitycznieniem, nazyfikacją drylu. To właśnie na froncie wschodnim tradycyjna dyscyplina została zastąpiona odmianą zbudowaną na fundamentach terroru i nienawiści, legalizującą nawet najbardziej bestialskie zbrodnie wojenne. Bartov dowodzi, iż po przejęciu przez Wehrmacht czterech cech nazizmu (społecznego darwinizmu, nihilizmu, antybolszewizmu i rasizmu), powstała weń nowomowa, w której np. słowo „partyzant” oznaczało nie tylko osobę stawiającą czynny opór, ale i jednostkę należącą do niepożądanej kategorii – rasowej lub politycznej. Na szeroką skalę rozwinęła się wówczas dehumanizacja i demonizacja nieprzyjaciela oraz deifikacja Fuhrera. Im bardziej dramatyczna stawała się sytuacja na froncie, tym bardziej powiększała się wiara w Hitlera, a racjonalizm oddawał pola wściekłej nienawiści.
Według autora, aby rasizm przyjął się na tak podatnym gruncie, indoktrynacja musiała być prowadzona dużo wcześniej, od najmłodszych lat, w czym duże pole do popisu mieli opiekunowie Hitlerjugend. Nazizm kusił buntem przeciw tradycyjnym wartościom, autorytetom, czym przyciągnął tysiące młodych Niemców – masowe pranie mózgu i hodowla mięsa armatniego szła więc pełną parą na długo przed wybuchem II Wojny Światowej. Ci, którzy dali się omamić wzniosłymi hasłami, zauroczeni byli patetyczną sakralizacją nazistowskiej ideologii, komunałami będącymi papką pseudoreligijnych wizji kreującymi Hitlera jako narzędzie Boga, a jego fanatyczną świtę jako niezłomnych paladynów. Autor słusznie zauważa, iż Niemcom nietrudno było wyobrazić sobie, jak „bolszewiccy podludzie” mogą mścić się na ich kraju – wystarczyło przypomnieć sobie bestialstwo dokonane przez ich armię na Wschodzie.
Bartov nie twierdzi absolutnie, iż każdy żołnierz był zagorzałym nazistą, to raczej większość żołnierzy przyswoiła sobie chory, zafałszowany obraz rzeczywistości – należało jedynie przenicować ów obraz i winą za własne zbrodnie obciążyć ofiary. Jego książka nie należy do najłatwiejszych w odbiorze ze względu na pomieszanie terminów psychologicznych, socjologicznych oraz filozoficznych z zagadnieniami historycznymi i dokładnym porównaniem walczących armii, opisem ich działań na froncie. Wielokrotnie przedstawia dane liczbowe, zestawienia, co podparte jest bardzo obszernym materiałem źródłowym, zawierającym m.in. listy żołnierzy walczących na pierwszej linii frontu, rozkazy i dokumenty – jestem dlań pełen podziwu ze względu na ogrom pracy, jaki włożył przy zbieraniu materiałów do swojej książki. Brawa należą się również dla tłumacza, Jarosława Skowrońskiego. Kiedy autor krótką wzmianką skwitował masakry dokonywane przez NKWD we Lwowie nie siląc się na wyjaśnienie, kto był sprawcą owej rzezi, tłumacz bardzo
dokładnie w przypisie naświetlił te przerażające wydarzenia.
Żołnierze Fuhrera są pozycją bardzo ważną i cenną, szczególnie w czasach, w których obozy koncentracyjne już nie są „niemieckie”, raczej „hitlerowskie”, a najlepiej gdyby były „polskie”, kiedy zapomina się o prawdziwych ofiarach wojny i opłakuje niewinnych, nieszczęsnych (a przy okazji dzielnych i wielce honorowych) Niemców. Bartov kwituje tę tendencję bardzo znamiennymi zdaniami: „Wojna przekształciła Wehrmacht w armię Hitlera, a Niemców w jego lud. Klęska zaś przekształciła ich wszystkich w ofiary (...) a ofiar się nie sądzi”. Wiele narodów nie potrafi sobie poradzić ze swoją przeszłością, być może rany są jeszcze zbyt świeże, co powoduje, że wygodniej jest wierzyć w mity, wybieloną wersję historii. Aby jednak owe mity nie stały się „prawdą obowiązującą”, powinny powstawać takie książki jak Żołnierze Fuhrera – pozycje mocne, trudne, bolesne, ale bardzo potrzebne.