Odrobina Skandynawii w każdym z nas. Z Filipem Springerem w poszukiwaniu Jante
"Nie sądź, że jesteś kimś", " Nie sądź, że jesteś mądrzejszy od nas" – powszechnie uważa się, że na tych i kilku podobnych, mrocznych zasadach oparta jest mentalność Duńczyków, Szwedów i Norwegów. Filip Springer udał się w podróż, by sprawdzić, czy aby wszyscy po trochu "nie jesteśmy z Jante".
"Najszczęśliwszy kraj świata". "Najlepsze miejsce do życia" - tak mówi się o Danii, która od dawna zajmuje wysokie pozycje we wszystkich rankingach państw oferujących najlepsze warunki do życia.
Ale można też inaczej. Gdzieś na targanej zimnym wiatrem wysepce znajduje się niewielkie miasteczko Jante. Przez dziesięciolecia jego mieszkańcy wypracowali rygorystyczny zestaw zasad, który porządkował codzienność. Mieszkańcy wierzyli, że nie należy się wyróżniać, tłumili w sobie ambicje i marzenia, nie interesowali się tym, co bezpośrednio ich nie dotyczyło. Potępiali jakikolwiek indywidualizm i byli bezwzględni dla tych, którzy nie podzielali tych wartości.
Espen Arnakke, chopiec z wielodzietnej, tradycyjnej rodziny, nie odnajdywał się w tej rzeczywistości. W wieku kilkunastu lat zaciągnął się na statek, bo wierzył, że tylko z dala od domu będzie w stanie odciąć się od tego wszystkiego, co przytłaczało go w rodzinnych stronach.
Zasady, które rzeźbią charakter
Espen Arnakke to tak naprawdę postać fikcyjna, ale jego życiorys bardzo przypomina biografię pisarza Aksela Sandemose. W latach 30. ubiegłego wieku Sandemose wyjechał z rodzinnego miasteczka i całkowicie odciął się od bliskich, ale nadal nie mógł uwolnić się od wspomnienia zasad, które przez lata go kształtowały.
W swojej najbardziej znanej powieści - "Uciekinier przecina swój ślad", sformułował jedenaście zasad, które rządzą życiem mieszkańców Jante – i w ogóle Skandynawii. Brzmią one tak:
Nie sądź, że jesteś kimś – Nie sądź, że nam dorównujesz – Nie sądź, że jesteś mądrzejszy od nas – Nie wyobrażaj sobie, że jesteś lepszy od nas – Nie sądź, że wiesz więcej niż my – Nie sądź, że jesteś kimś więcej niż my – Nie sądź, że się do czegoś nadajesz – Nie wolno ci się z nas śmiać – Nie sądź, że komuś na tobie zależy – Nie sądź, że możesz nas czegoś nauczyć – Myślisz, że nic o tobie nie wiemy?
Od premiery powieści minęło 86 lat. Choć motyw praw Jante na dobre zagościł w kulturze, a polscy dziennikarze i pisarze powoływali się na nie, pierwsze polskie tłumaczenie ukazało się zaledwie kilka tygodni temu. Powieść w przekładzie Iwony Zimnickiej wyszła nakładem wydawnictwa Czarne. Wprawdzie książka nie jest łatwa w odbiorze, a momentami wydaje się zwyczajnie przegadana, to powinni sięgnąć po nią przede wszystkim miłośnicy kultury skandynawskiej.
Sandemose przypisał Duńczykom szereg najgorszych cech i w ocenach nie był obiektywny, to jednak prawo Jante sporo nam o szwedzkiej, norweskiej czy duńskiej mentalności mówi. Jeśli zastanawialiście się, dlaczego Skandynawowie nie lubią ostentacji i afiszowania się z pieniędzmi, a szwedzcy biznesmeni (np. założyciel Ikei Ingvar Kamprad) nie mają w zwyczaju sytuować się w firmowej hierarchii ponad szeregowymi pracownikami – odpowiedzi można szukać właśnie w prawie Jante.
Trwa ładowanie wpisu: facebook
Wszystko jest w głowie
Na koniec małe wyjaśnienie. Tak naprawdę takiej miejscowości jak Jante nie ma. To fikcyjne miejsce, które powstało w umyśle Sandemose'a. Nie przeszkodziło to Filipowi Springerowi, autorowi m.in. "Miasta Archipelagu" czy "13 pięter", ruszyć w poszukiwaniu miejsca, które odcisnęło piętno na kolejnych pokoleniach Skandynawów. Szybko zrozumiał, że Skandynawia jest tylko tłem, a Jante mogłoby się znajdować w dowolnym miejscu na świecie. Wynikiem tych poszukiwań jest najnowsza książka Springera: "Dwunaste: nie myśl, że uciekniesz", która miała premierę w sierpniu.
Z Filipem Springerem spotykamy się, by zapytać o to, gdzie tak naprawdę leży Jante, czy cieszy go, że polskie wydawnictwa coraz chętniej wydają reportaże oraz porozmawiać o zbliżającym się wielki krokami Miedzianka Fest (23-25.08) – jednym z najważniejszych festiwali literackich w Polsce.
Martyna Kośka: Czy dobrze znałeś Skandynawię przed napisaniem tej książki?
Filip Springer: Tak naprawdę Skandynawia jest tylko scenerią dla mojej opowieści. Faktycznie, gdy zacząłem myśleć o książce, zakładałem, że będzie ona o czymś lokalnym. Szybko się jednak okazało, że wszyscy możemy nosić w sobie Jante – do tego wcale nie trzeba być Skandynawem.
Bo wszyscy mamy tendencję do tego, by nakładać na innych ograniczenia…?
Jeśli zaczniemy sobie cytować prawo Jante, każdy z punktów lub wszystkie na raz, to się nam otwiera w głowie wiele sytuacji, w których uczestniczyliśmy, a do których te zasady pasują. Każda mała społeczność, nieważne, pod jaką szerokością geograficzną, zupełnie naturalnie te przykazania egzekwuje.
Bo prawo Jante to synteza pewnego sposobu myślenia, które działa w małej społeczności. Wcale nie musi to być społeczność wiejska – może to być dowolna grupa istniejąca w jakiejś większej strukturze. Mam czasem wrażenie, że polska społeczność literacka nosi wiele cech Jante.
Gdzie na mapie jest Jante?
Takiego miasteczka jak Jante w rzeczywistości nie ma. Cała struktura tej książki sprowadza się właśnie do tego, że poszukiwanie na mapie musi skończyć się klęską. Na początku pisania założyłem sobie, że będę jeździł po świecie i szukać tego fikcyjnego miasta, ale szybko się okazało, że Jante jest wszędzie - bo jest w ludzkich głowach.
Polskie tłumaczenie "Uciekiniera" miało premierę w lipcu tego roku. Literatura skandynawska jest u nas bardzo popularna, dlaczego więc ta książka nie została wcześniej wydana?
Wprawdzie Sandemose jest ważnym autorem, ale z pewnością nie należy do pisarzy, których by się jednym tchem wymieniało w Polsce jako najbardziej znaczących skandynawskich twórców. No i umówmy się, że ta książka to jednak staroć, bo została wydana w latach 30.
Inna sprawa, że "Uciekinier" nie jest łatwy w odbiorze i mało kto powie, że jej lektura sprawiła mu czystą przyjemność. Zresztą brak znajomości książki zupełnie nie przeszkodził w tym, by ludzie kojarzyli zasady. Nawet dziennikarze, którzy przywołują prawo Jante, często nie wiedzą, skąd się te zasady wywodzą. A nawet jeśli wiedzą, to nie znają treści tej książki. One się w pewnym momencie dość mocno oderwały od książki i zaczęły funkcjonować samodzielnie.
Sandemose był awanturnikiem, człowiekiem niepogodzonym i z tego braku pogodzenia chyba wynika ta książka. Co się stało w jego życiu, że przedstawił swoją rodzinną miejscowość jako źródło wszelkich nieszczęść, które go dotknęły?
To, co zrobił swojej społeczności, czyli Nykøbing Mors, to nic w porównaniu do tego, co zrobił swojej rodzinie. To był zły, zepsuty człowiek, robił okropne rzeczy. Dlaczego taki był? Jedna z teorii mówi, że w jego wczesnej młodości spotkało go coś bardzo złego, mówi się, ze był molestowany albo przez brata, albo na statku, na który uciekł. Nie wiadomo też, dlaczego uciekł na statek.
"Uciekiniera" napisał w wieku 34 lat. Jest próbą rozliczenia się z doświadczeniami z młodości, które silnie wpłynęły na jego życie, ale wydaje się, że pisząc tę powieść, nie miał świadomości zachodzących w nim procesów. Widać, że dość pobieżnie przeczytał dzieła wielkich twórców psychoanalizy, zachłysnął się nimi i postanowił zaaplikować psychoanalizę sobie samemu, co jak wiemy, nie jest możliwe. I tak właśnie wypluł z siebie tę książkę.
"Dwunaste..." to książka tematycznie zupełnie inna od tego, co pisałeś wcześniej. Czy to znaczy, że architektura i estetyka ci się przejadły?
Estetyka przestrzeni publicznej straciła na znaczeniu w orbicie moich zainteresowań dlatego, że jest nawet nie drugorzędna, ale 10-rzędna względem wyzwań cywilizacyjnych, jakie dziś przed nami stoją. Mam tu na myśli katastrofę ekologiczną. Wydaje mi się, że wobec takiego zagrożenia, dyskutowanie o aspektach ładu przestrzennego, o ile nie odnoszą się one do ekonomiki wykorzystania przestrzeni i zrównoważenia naszej bytności na Ziemi, to trochę marnowanie czasu.
Poza tym dla mnie książka to wyraz wyłaniania się w mojej głowie zainteresowania konkretnym aspektem życia. Jest efektem ubocznym własnej ciekawości. W polskiej architekturze nie dzieje się obecnie nic tak ciekawego, żebym czuł jakąś wielką potrzebę zgłębiania tego.
Okazji do rozmów o książce – twojej oraz innych reportażach - nie zabraknie na jednym z najważniejszych festiwali książkowych – MiedziankaFest, którego jesteś organizatorem.
Tegoroczna edycja rozpocznie się 23 sierpnia ok. godziny 15 spacerem z Janowic Wielkich do Miedzianki. Poprowadzę go ja, czytając przy tym na głos fragment książki mojego autorstwa "Miedzianka. Historia znikania". To już taka festiwalowa tradycja.
Przez następne dwa i pół dnia, czyli do niedzielnego popołudnia, w Miedziance będą się odbywały spotkania autorskie, głównie w kościele. Mamy świetna współpracę z lokalną parafią i proboszczem. Szanujemy się, wspieramy. Co roku zbieramy pieniądze na remont tego kościoła.
Odbędą się różne warsztaty: rysunkowe, o nadziei, o śmierci. Zaplanowane są dwa koncerty, spektakl w wykonaniu teatru Klancyk. Ciekawym doświadczeniem jest nocne czytanie, w trakcie którego kilkoro autorek i autorów na świeżym powietrzu czyta swoje książki. Do tego joga, spacery tematyczne, będzie też strefa dziecięca.
Trwa ładowanie wpisu: facebook
Czy bilety na Festiwal są jeszcze dostępne?
Festiwal w żaden sposób nie jest biletowany. Co więcej, poza występem Klancyka i koncertem Michała Zygmunta wszystko jest bezpłatne. Noclegów w okolicy już nie ma, ale można rozbić namiot na polu namiotowym. W Miedziance nie będzie można parkować, nie lubimy samochodów, zachęcamy, by przyjechać pociągiem.
Miedzianka ma dla ciebie na pewno szczególne znaczenie, bo debiutowałeś książka poświęconą temu miasteczku, które pół wieku temu po prostu zniknęło. Po prężnie działającym ośrodku zostały pojedyncze ślady.
Miedzianka to miasteczko na Dolnym Śląsku, które w latach 70. ubiegłego wieku zniknęło z prowizorycznych przyczyn – zniszczeń górniczych. Jego mieszkańcy zostali wysiedleni do Jeleniej Góry. Fenomen Miedzianki polega na tym, że miejsce to jest cudowną przestrzenią do doświadczania zniknięcia. Gdy trafiłem tam po raz pierwszy, miałem przejmujące poczucie braku odczuwalne w przestrzeni. Chciałbym, aby tego samego doświadczyli uczestnicy Festiwalu.
To miejsce aturystyczne, bo nic tam nie ma i, paradoksalnie, dlatego właśnie warto tam przyjechać.
A w jaki sposób ty tam trafiłeś?
Robiłem reportaż o czymś zupełnie innym, a ktoś mi pokazał stare zdjęcia Miedzianki i tak tam trafiłem. Trafiłem przez przypadek - i zostałem.
Wyjaśnijmy przy tym, że żadna wielka tragedia się w Miedziance nikomu nie wydarzyła, to nie jest tak, że jest to miejsce uświęcone jakimś męczeństwem. Po prostu zniknęło i pozwala poczuć tęsknotę za miastem.
Wspomniałeś, że twoje zainteresowania oscylują teraz przede wszystkim wokół najbardziej istotnego tematu, jakim powinna zajmować się dziś ludzka – katastrofy ekologicznej. Czy ochrona środowiska naturalnego będzie też tematem wiodącym Festiwalu?
Nie. Przede wszystkim będziemy zastanawiać się, na ile rozróżnienie na fikcję i nie-fikcję ma znaczenie. Do rozważań tych zachęciła nas rok temu Olga Tokarczuk, która powiedziała, że literatura ma sens tylko wtedy, kiedy podważa oczywistości.
Odniesienia do kryzysu klimatycznego też się mogą pojawić. W jego kontekście twórcy literatury muszą ćwiczyć się w nowych sposobach wyobrażania sobie świata. Przykładowo, musimy zacząć odchodzić od myślenia o wzroście jako tym, co opisuje sukces. Musimy też przestać pisać o sobie jako o pępku świata. Czas zrozumieć, że ekosystem naprawdę jest nadrzędny wobec nas i że natura sobie bez nas poradzi. My bez niej raczej nie, co właśnie zaczynamy odczuwać.
Obejrzyj: "Prolog" z Pauliną Holtz. "Jestem głosem od rzeczy trudnych"
Wydawnictwa coraz chętniej wprowadzają całe serie reportaży. Czasem są to faktycznie reportaże, niekiedy zapisy podróży ubrane w etykietkę reportażu, jakieś wspominki. Tak czy inaczej, widzę w tym pokłosie rosnącego zainteresowania Polaków tym, co jest za miedzą.
Nie podzielam tego optymizmu. Bezduszność, z jaką traktujemy uchodźców, prowincjonalność i zapóźnienie intelektualne, z jakim podchodzimy do katastrofy ekologicznej, skupienie się w polityce na bzdetach świadczy o tym, że raczej nie jesteśmy zainteresowani światem.
A to, że wydawnictwa drukują więcej reportaży, wynika z kalkulacji finansowej: opłaca się produkować to, co ma taką etykietkę. Czy reprezentuje to jakość? Nie zawsze. Współczesne reportaże często powstają bardzo szybko i pisane są w powierzchowny sposób, więc naprawdę nie mam wrażenia, by wnosiły coś istotnego.
Całkowity brak entuzjazmu? Jesteśmy narodem który generalnie nie czyta, więc jeśli na dziesiątki nowych tytułów, które co miesiąc pojawiają się w sprzedaży, jest choćby niewielki popyt, to już nieźle.
Trafiliśmy do pułapki, w jaką uwikłało nas słowo "wzrost". Rosnąca liczba publikowanych tytułów zachęca do tego, by w kolejnych latach publikować więcej, jeszcze więcej. Czasem na fejsie miga mi zdjęcie jakiegoś blogera literackiego pokazującego stosy książek, które do niego przychodzą. Sam przykładam do tego rękę, bo jestem twórca dość płodnym, ale nie mam wątpliwości: książek wydaje się u nas za dużo. Zresztą wszystkiego dookoła mamy za dużo: jedzenia, ubrań…
Skoro pisania książek podejmuje się coraz więcej osób, to i finansowy tort do podziału jest coraz mniejszy. Zadam ci dość prywatne pytanie: czy można wyżyć z pisanie reportaży?
Mam to szczęście, że dzięki temu, że biorę udział w spotkaniach autorskich i dużo piszę do prasy, mogę wyżyć jako autor i nie martwić się tym, co będzie na koniec miesiąca. Zdaję sobie przy tym sprawę – a zdanie to podziela moja żona, która kieruje wydawnictwem, że jest to pozycja uprzywilejowana.
Możliwość wydania książki jest nadal tak kusząca dla wielu autorów, że są gotowi podjąć się tej pracy nawet ze świadomością, że zarobią bardzo mało – lub prawie nic. To pokłosie wspomnianej już nadprodukcji reportaży. Wydawnictwa też kalkulują – wiedzą, że niektóre tytuły można sprzedać przy minimalnym wysiłku marketingowym i redakcyjnym. Bo w praktyce często jest tak, że autor jest pozostawiony sam sobie i może liczyć tylko na niewielką pomoc ze strony wydawcy. I dobrze, jeśli umowę ma tak skonstruowaną, że na książce zwyczajnie nie straci.
Rozmawiała: Martyna Kośka