O zaniku sztuki konwersacji, czyli siostrzane maile
Autorki, mamiąc mnie nadzieją ciekawej powieści, napisały: „Mamy nadzieję, że lektura tej książki sprawi Państwu prawdziwą przyjemność. Pisanie jej było dla nas bardzo miłym doświadczeniem, niemal cały czas się wtedy śmiałyśmy. Historia oczywiście jest fikcyjna, ale opiera się na naszych własnych przeżyciach oraz zdarzeniach z życia naszej szeroko rozumianej rodziny, przyjaciół, sąsiadów i zwierząt”. Tak więc miałam podstawę, by żywić wobec tej książki pewne literackie nadzieje (czytaj: Chciałam kilkuset stron wakacyjnej rozrywki), które jednakże w miarę czytania coraz bardziej blakły. Dlaczego więc dalej zagłębiałam się w lekturę? Bo jak mawiał Cervantes, potrzeba prowadzi do czynów nierozważnych. W tym przypadku była to moja niesłabnąca potrzeba czytania, a tylko ta książka była akurat pod ręką.
Książka przedstawia historię dwóch sióstr - Nell i Charlotte, które z racji przeprowadzki jednej z nich do Kanady są zmuszone porozumiewać się ze sobą za pomocą e-maili. Nie byłoby może w tym nic dziwnego ani nieciekawego, zważywszy na czasy, w jakich żyjemy, gdyby nie drobny fakt, że książka cała składa się z tych właśnie maili. I nie są to bynajmniej jakieś komputerowe epistoły, tylko pisane pseudokomputerowymi skrótami urywki życia głównych bohaterek oraz ich przewijających się jak w kalejdoskopie przyjaciół. Nie dość, że na początku człowiek nie może się połapać, kto pisze do kogo, to później, gdy już mniej więcej ułoży sobie w głowie schematy wzajemnych powiązań między bohaterami, to już nie za bardzo ma siłę bawić się ich przeżyciami, które zresztą do fascynujących nie należą. Wprost przeciwnie, są chaotyczne i monotonne. Niestety stwierdzenie wydawcy, że autorkom udało się stworzyć wyrazisty i odmienny od pozostałych styl pisania poszczególnych postaci, nie jest prawdą. No chyba że chodziło o to,
że wynurzenia każdej postaci są pisane inną czcionką, ale moim zdaniem to raczej zabieg edytorski, a nie zasługa autorek.
Nie przeczę, są w tej dziwnej książce (powieść jest tu raczej nieodpowiednim słowem) momenty zabawne, ale częstotliwość ich wyławiania z mailowego chaosu jest tak znikoma, że nie stanowi żadnej pociechy przy lekturze. Na koniec – dobra rada. Jeśli ktoś chce się zabrać za przeczytanie tej książki, niech dawkuje sobie tę wątpliwą przyjemność. W małej ilości siostrzane maile są nawet zjadliwie, ale czytane „ciągiem” zmęczą jedynie i znudzą, a taki cel raczej autorkom nie przyświecał.