Aby w ogóle napisać cokolwiek o tej książce, winien jestem łyk historii, dla wielu na pewno porównywalnej z epoką dinozaurów. Otóż wyobraźcie sobie świat, gdzie nie ma komputerów, są za to ogromne, zajmujące często większą powierzchnię niż filigranowe M3 maszyny liczące. W tym świecie, jeszcze względnie niezbyt wielkiego zatrucia środowiska, pasją wielu stała się telewizja. Buczące, często wielkie i ciężkie pudełka o wyraziście wypukłych, niczym denka butelek, srebrzystych kineskopach, nagrzewających się tak długo, iż często matka zdążyła zrobić kolację, a cała rodzina ją strawić, nim pojawił się obraz. Jeszcze wówczas w telewizji była jakaś magia. Emitujące sporą dawkę promieniowania ekrany były często jedyną rozrywką. Szczytem nowoczesności. Właśnie w ten świat, lat siedemdziesiątych końca XX wieku, wprowadza nas Plaga Grahama Mastertona.
Tytułowe nieszczęście, „plaga”, przyjmuje postać zdecydowanej choroby, przed którą starają się uciec oczywiście wszyscy Amerykanie. Ale dla nas najważniejsi są oni. Główni bohaterowie: głowa rodziny to rozwodnik, pracujący w szpitalu, jego córka, wielbicielka opisanego powyżej telewizora, oraz ona – kochanka, może nawet przyszła macocha. Oczywiście jeżeli przeżyją... Wtedy będą w stanie stworzyć zwyczajną rodzinę. Na razie są jeszcze zdrowi. Żyją, uciekają, tylko jak długo będą w stanie. Jak długo promieniowanie, na które byli narażenie, będzie ich chroniło? Promieniowanie, które jest złem, będzie dawało im nadzieję.
Cała trójka ucieka na Manhattan. To on, dzięki swemu wyspowemu położeniu, może stać się jedyną, ostatnią oazą zdrowia i życia, ich jedyne wyjście, mordercza podróż, nurtuje nas i wciąga. Niby jesteśmy przekonani o dalszym rozwoju wypadków, prawie pewni jak wszystko się skończy, a jednak... W tej książce, Graham Masterton nie jest przewidywalny. Wprost przeciwnie. Początkowe takie myślenie, z czasem staje się coraz bardziej błędne. Tak, oczywiście, że losy rodziny splotą się z losem naukowca, jedynego „sprawiedliwego”, który zna odpowiedź na wszelkie pytania i lekarstwo, ale dalszy tok wydarzeń pozwoli nam zwątpić w jego możliwości. Przyniesie ze sobą nutę literackiego czarnowidztwa.
Plaga Grahama Mastertona, powstała w 1977 roku. Powstała, by powalić zakończeniem. Książka ciągle ewoluuje, zmienia się, wciąga i nurtuje... by w końcu nas przerazić. Niczego nie możemy być pewni. I mimo, iż dla nas, obytych ze wszelkiego rodzaju zarazami, które przekazał nam nasz, mniej promieniujący odbiornik TV, czujemy się dziwnie niepewnie. My, którzy na co dzień igramy z wąglikiem, nagle zdajemy sobie sprawę, iż nie zawsze wszystko musi się dobrze skończyć. Autor Manitou, zawsze targający życiem swoich bohaterów, nękający ich, męczący, wyposażający w skomplikowane życiorysy i rysy psychiczne, tym razem nie zawiódł. Lęk przychodzi co prawda dopiero po pewnym czasie, ale jest dogłębny, prawdziwy i naturalny... Bo przecież, teraz z perspektywy czasu wiemy, że to wszystko mogło i może się jeszcze zdarzyć. I co wtedy?