Był nikim. Szczenięciem, którego własna sfora nie chciała. Którego matka „zbłądziła”, a wydany przez nią na ten świat cud, przyniósł jej tylko ból i poniżenie. Był nikim, więc nie nadano mu nawet imienia. Gdy dziadek odprowadzał go do bram twierdzy, po postu chciał się go pozbyć. Dopiero wtedy mały chłopiec dowiedział się, że jest synem, i że ma ojca. Ojca, który nawet nie wie o jego istnieniu i który go nigdy nie pragnął. Nie z tamtego łona. Chłopiec był przecież tylko bastardem, i takie miano mu nadano. Bastard, syn księcia Rycerskiego. Oto ten, którego znamy jako skrytobójcę, podróżnika i pisarza, objawia nam swoje dzieciństwo. Jego cudowną swobodę, gdy oddany pod opiekę Brusa, był tak naprawdę dzieckiem ulicy, a potem mozolne dojrzewanie i odkrywanie daru, który okaże się tak szybko, być przekleństwem.
Dla mnie, życie Bastarda zaczęło się wraz z cyklem „Złotoskóry”. Wcześniej nie wpadły mi w ręce opowieści o tym zadziwiającym mężczyźnie i świecie, w którym człowiek i zwierzę mogą stworzyć jedność zwaną Rozumieniem. Wznowienie przez wydawnictwo Mag cyklu „Skrytobójca”, opowiadającego o wcześniejszych losach Bastarda z rodu Przezornych, sprawiło, że jaśniejsze stały się dla mnie pewne wcześniejsze, jak i późniejsze wydarzenia, historia świata, i jego władców. Magia, oraz jej odmiany. Jednak Hobb nie byłaby sobą, gdyby nie dorzuciła czegoś jeszcze, czegoś tkwiącego głęboko w psychice człowieka. Tym razem jest to dojrzewanie. Z jednej strony wolność rozwijającej się duszy, która niepilnowana, nieleczona staje się dziecięciem ulicy, z drugiej zagubienia pośród nagłych, niezmiennych myśli. Bastard przyjmuje to, co się z nim dzieje, za coś zwyczajnego. Nie wie, że jest specyficzny. Obdarzony wieloma darami magii. To są pierwsze rany, które kształtują jego psychikę, aż w końcu karierę skrytobójcy. To wstęp, do
życia w twierdzy. Zmiany, jednak czy na lepsze? Może tak naprawdę szczęśliwszy byłby jako bezimienny chłopak, żyjący gdzieś na ulicy? Jako Nowy? Nie kształtujący mocy, nie rozumiejący... Tylko czy wtedy warto byłoby żyć?
Powieść jest po prostu fascynująca! Wciągająca! Wydaje się być bardzo osobistym wyznaniem bohatera. Chłopca przeżywającego pierwsze rozterki. Z jednej strony zwykłego, z drugiej tak specyficznego. Powieść świetnie spisana, dopracowana w najdrobniejszych szczegółach, w faktach oddana z wielką pieczołowitością. Powoli wprowadzająca nas w świat pełen magii, która jednak nie rzuca się w oczy. Jest łagodna, „tolkienowska”, wysublimowana. Poza nią życie toczy się zwyczajnie, jak w średniowiecznym świecie. Pośród amuletów i zabobonów, dworskich intryg i polityki. W końcu bohaterem jest syn księcia Rycerskiego. Tego, który wraz z jego pojawieniem, będzie musiał zrzec się tronu. Czy syn będzie miał wyrzuty sumienia? W końcu nigdy naprawdę się nie poznali? Jednak czy to go nie zmieni? Na gorsze... Czy nie łatwiej będzie tylko zabijać? Zobaczymy...