Uwielbiamy patrzeć. Rozglądać się, karmić zmianami. Spoglądać na pory roku komplikujące świat za oknem, lecz przede wszystkim na innych ludzi, którzy wtłaczają się brutalnie w porządek przyrody i naszego świata. Czy to ten porządek przyrody sprowadził mały buk do ogródka śpiewaczki Zofii Simeonidis? Chyba raczej nie? Zatem co lub kto sprawił, że ona nie może teraz oderwać od niego wzroku? Że codziennie sprawdza czy drzewko urosło, przy okazji podpatrując trzech nowych sąsiadów. Choć może buk to dla niej tylko wymówka, by spoglądać na Mateusza, Marka i Łukasza? Oni są naprawdę idealnym materiałem, by snuć wspomnienia. Nie zasłaniane okna tylko dodają pikanterii...
„Nie szpiegowałam was. Po prostu mnie zainteresowaliście.” – przyzna im się w końcu. Zresztą okazuje się, że znana śpiewaczka potrzebuje naszej młodej, różnorodnej w duchu, twórczości i zainteresowaniach trójki po to, by wykopać kilka dziur i wyjaśnić „bukowe wątpliwości”. Oczywiście wszystko nie będzie tak proste i jasne, jak na początku się zdaje. Już po chwili sytuacja się skomplikuje, śpiewaczka zniknie, a na scenę wkroczy „pomocna” i wykwalifikowana siła, w osobie nie mniej ekscentrycznego Armanda Vandooslera, wujka Marka. Jednak czy nie będzie już za późno? Czy Armand, nie stanie tylko jako pomnik na grobie śpiewaczki?
Nasi „trzej ewangeliści”, którym tylko Jana brakuje, lecz przy dzisiejszych komplikacjach z Kodem Leonarda da Vinci i płcią samego Jana, tę osobę można spokojnie pominąć, biorą się do roboty. Zresztą młodej trójce, wystarczą ich trzy umysły oraz doświadczenie Vanderloosera, by zająć się sprawą. I choć rozwiązanie przychodzi nam, czytającym, na myśl aż nazbyt szybko, to bohaterowie wzbudzają na tyle naszą sympatię, iż powolnie brniemy dalej w tę opowieść. Tym bardziej, że nagle przybywają skądś znane nam drobiny szarych komórek, w osobie ducha Herkulesa Poirot. Tajemnice z przeszłości, które zwykle w zanadrzu miał on sam lub panna Marple, przybywają z odsieczą... i rozwiązywanie jest coraz bliżej. Gorzej – jest gotowe! Tylko czy nie nazbyt... no właśnie, idealne? Problem główny nie tyle z powieścią, ale samą książką jest taki, iż tusz zostaje nam na palcach, a w ciepłocie lata nie trudno o słone krople. Na pewno nie jest to czytadło do plecaka, szczególnie, gdy wybieramy się nad morze, wtedy możecie
zwyczajnie rozpłynąć się jednocześnie... wraz z samym zakończeniem.
Fred Vargas, ku mojemu zdziwieniu, okazał się być obsypaną nagrodami kobietą, ale i to nie sprawiło, że zmienię zdanie co do powieści. Pomysł może i jest niezły, postacie intrygujące, choć niedopracowane, a cała historia, dość mocno naciągana i choć ma to wiele wspólnego z wykopaliskami, to nawet mnie nie przekonało. Ale Vanderlooser... cóż, z niego mogą być jeszcze „ludzie”!