Trwa ładowanie...
d4mi2xj
recenzja
26-04-2010 16:00

O co chodzi z tymi nagrodami?

d4mi2xj
d4mi2xj

Po raz kolejny konstatuję, że mój odbiór pewnych rodzajów literatury diametralnie różni się od zdania utytułowanych krytyków. Może zresztą i dobrze, bo wierząc własnemu nosowi natrafiam często na pozycje pominięte przez rozmaite wysokie jury przy rozdzielaniu nagród, które przy bliższym poznaniu okazują się prawdziwymi perełkami. Zaś książki tak zarzucone chwalebnymi trofeami, że spod warstwy laurów ledwie co widać, nie zawsze spełniają moje oczekiwania co do literatury najwyższej próby. Tak też jest i z powieścią, którą uhonorowano kolejno Nagrodą Bookera i literackim Noblem – Hańbą Coetzee’go. Spośród tytułów, które czytałam w ciągu ostatnich 2 lat, zarówno pod względem umiejętności przekazywania emocji, jak i plastyczności opisywanych scen biją ją na głowę Poczwarka i Ono Terakowskiej, Kwietniowa czarownica Axelsson, Akordeonowe zbrodnie Proulx, czy, gdyby chcieć się trzymać podobieństw tematu – Błękitny anioł Prose.

Wątek człowieka na stanowisku, przez nieprzemyślany romans rujnującego swoją karierę i ściągającego na siebie odium, nie jest w literaturze niczym nowym – tym bardziej ostatnio, kiedy sprawy o molestowanie seksualne stanowią niemal codzienność na łamach nie tylko zachodniej prasy. Prose wyzyskała go zdecydowanie ciekawiej, opisała barwniej i z większym ładunkiem emocjonalnym. Bohater Coetzee, podobnie jak tamten, jest swego rodzaju życiowym kaleką – ale zupełnie innego gatunku. O ile bowiem w Błękitnym aniele przyczyną klęsk nieszczęsnego profesora jest jego dobre serce i niepohamowana wola czynienia dobrze każdemu, kto się nawinie, o tyle Davida Lurie wpędza w kłopoty jego własna oziębłość uczuciowa, idąca w parze ze zbyt wybujałymi instynktami. Lurie nie ma – pomimo posiadania dwóch byłych żon, córki i całej armii kochanek – nikogo naprawdę bliskiego, nie ma przyjaciół. Niełatwo oczekiwać od czytelnika, że wzruszy się losami podobnie antypatycznego bohatera, tym bardziej, że autor w żaden sposób nie
usiłuje ukazać nam przyczyn wadliwego rozwoju osobowości stworzonej przez siebie postaci, poszukać jakichkolwiek okoliczności łagodzących. Wszystkim zresztą bohaterom odgrywającym w dramacie ważniejsze role nadał Coetzee rysy mniej lub więcej odstręczające, w najlepszym razie budzące politowanie – ale na pewno nie sympatię. Nie sposób polubić Lucy, z oślim uporem (chyba tylko po to, by zamanifestować swą niezależność), pozwalającej się wykorzystywać najemnikowi, a następnie bez cienia protestu znoszącej doznane za jego przyczyną krzywdy.

Najlepsze w całej tej koncepcji motywy – bezradność człowieka z jednej strony wobec absurdalnych oskarżeń, z drugiej strony wobec południowoafrykańskiego państwa,pozwalającego świeżo zrównanym w prawach obywatelom tego kraju na bezkarne dokonywanie grabieży, gwałtów i rozbojów, a potomkom kolonizatorów nie dającego szans na dochodzenie swoich racji – potraktował autor po macoszemu, czyniąc je tylko tłem do analizy postaw Davida i Lucy. Gdybyż jeszcze ta analiza dokonywana była z odrobiną emocji – ale nie, jest chłodna, sucha, beznamiętna, dokonywana jakby w oderwaniu od „ludzkiej” strony całej tragedii.

Dość modna ostatnio – jak wnoszę z przeglądanych i czytanych nowości – narracja w czasie teraźniejszym zdecydowanie nie należy do ulubionych przeze mnie środków wyrazu. Przynajmniej nie w powieści o akcji rozgrywającej się w dłuższym planie czasowym. Chwyt ten wcale nie przydaje akcji dynamizmu, jak wydają się mniemać liczni pisarze; wręcz przeciwnie, jakoś ją spłaszcza, ustatecznia, co nie zawsze jest zabiegiem korzystnym. Dodatkowo zirytowała mnie absurdalna dbałość autora o zachowanie „poprawności politycznej”, może o zamaskowanie rzeczywistego etnicznego podłoża konfliktów, (którego przecież w kraju wieloletniego apartheidu bagatelizować nie można) – dzięki czemu bohaterowie wydają się nie mieć powierzchowności, a przynajmniej jej cech pozwalających na zidentyfikowanie pochodzenia. Bystry czytelnik i tak od razu domyśli się, że bandyci nie są biali, podobnie jak Petrus i Soraya, ale trudno mu zaludniać wyobraźnię takimi postaciami bez twarzy, bez znaków szczególnych, bez koloru skóry.

Zachowanie się człowieka w obliczu hańby – mniej lub bardziej przez siebie zawinionej – jest niewątpliwie kwestią zasługującą na uwagę i przemyślenie. Ale czy samo dobranie odpowiedniego tematu to zasługa godna Nobla?

d4mi2xj
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d4mi2xj