Nora Roberts nie należy do moich ukochanych pisarek. Zawsze wydawała mi się zbyt cukierkowa, nostalgiczna, tak typowo „babska”. A jednak coś sprawiło, że sięgnąłem po jej powieść. Może to były wspomniane na okładce bagna Luizjany, zawsze tak magiczne i skrywające tajemnice, może bliskość ukochanego przez Anne Rice Nowego Orleanu, jego magii i duchów? Nie wiem. Ale wtopiłem się w tę powieść i chyba nie żałuję.
To przenikanie się przeszłości i teraźniejszości stało się głównym bodźcem. Bo choć w rzeczywistości historia dzieje się w 2002 roku, tuż po tym, jak Declan kupił dom, starą siedzibę rodu Manetów, to jednak główne rolę odgrywają duchy przeszłości. Ponad sto lat temu wydarzyła się tutaj tragedia. Oto matrona rodu, zawsze niechętnie spoglądająca na synową, zaciera ślady po tym, jak drugi z jej synów brutalnie ją zgwałcił i zamordował. Ma za złe swej „lepszej” latorośli ten mezalians. Nie tłumaczy, kłamie, że jego żona odeszła. Tak po prostu. Tylko po to, by nie dopuścić do kolejnego skandalu, nie stracić “gorszego” syna.
Nie wybacza mu nawet po śmierci, nie dopuszczając do tego, by pochowano go w rodzinnym grobowcu. Zresztą wkrótce, jakby duch kobiety mścił się na niej, wszyscy z rodu giną. Pochłaniają ich bagna, zacierają się powoli wspomnienia, każdy z kolejnych właścicieli domu, w końcu stamtąd ucieka. Ale nie on, nie Declan, ani poznana przez niego już tutaj, Angelina. Obydwoje czują, że wiąże ich z tym domem jakaś nić. Widzą coś, może duchy, a może tylko rozstępują się przed nimi zasłony czasu? Pewna historia domaga się zakończenia? Tylko czy im się uda? Czy duchy ich nie przestraszą, czy nie wypędzą z magicznych bagien, jako tych, którzy zbrukali sacrum zbrodni?
Cukierkowe zakończenie historii, która w pewnym momencie zdaje się być odbiciem powieści Taltos Anne Rice, trochę denerwuje, ale po wszelkich przejściach, coś się rzeczywiście czytelnikowi należy, no i bohaterom chyba też. Może nie jest to literatura najwyższych lotów, ale na pewno niezły przerywnik, przypomnienie że nasze życie składa się też z pogmatwanej przeszłości. Przeszłości, która czasem może się domagać przypomnienia. I, że w życiu to wciąż miłość jest najważniejsza. A o nią, jak o delikatny kwiat, trzeba dbać...
Oglądaliście „K-Pax”? Jeżeli tak, to poczujecie znajomą nutę, aromat psychologicznych „przesłuchań”. Tylko że tutaj nie wiadomo do końca, kto jest kosmitą. Czy obraz złoczyńcy, czy żyjącego w cudzie lekarza, jest nieznaną tak naprawdę planetą? A może obydwa obrazy przenikają przez siebie, zło i zwyczajne życie, tylko nie zawsze naprawdę się spotykają? A może nie zawsze zauważamy te spotkania, świadomie odwracając wzrok? Bo w końcu wszystko może być tylko kolejną maską, do życia za którą zawsze można przywyknąć.