Nobel dla Tokarczuk. Wielkie święto w małym mieście
Olga Tokarczuk świętowała Nagrodę Nobla w niemieckim Bielefeld, gdzie miała wczoraj spotkanie z czytelnikami. I było to piękne spotkanie.
W strugach deszczu pędzę z dworca w Bielefeld do miejskiej biblioteki, która od kilku godzin - jak przyznali sami pracownicy – tańczy i świętuje z radości. To, co miało być kameralnym spotkaniem z cenioną "w środowisku" polską pisarką, z chwilą ogłoszenia decyzji Komitetu Noblowskiego zmieniło się w najważniejsze wydarzenie kulturalne roku w tym mieście. Nie Berlin, nie Hamburg, nie Monachium, nie Frankfurt, ale prowincjonalne Bielefeld świętowało literacką nagrodę Nobla dla Olgi Tokarczuk. I wyszło to fantastycznie.
Dobiegam do biblioteki. Przed wejściem tłumek parasolek. Ludzie w każdym wieku, choć większość raczej dojrzała. Niemcy i miejscowa Polonia. Nikt nie kryje ekscytacji. Pracownicy biblioteki dwoją się i troją, instaluje się telewizja, do naprędce, ale gustownie zorganizowanego szampana i wina ustawia się kolejka... Wbiegam do centrum prasowego. Udało się! Nasza rozmowa - pierwsza dla polskich mediów po ogłoszeniu nagrody - nie jest długa, bo zaraz zaczyna się spotkanie z czytelnikami, a to nie może czekać.
Wchodzącą na salę pisarkę wita owacja na stojąco. Wiwaty i radosne okrzyki trwają dłuższą chwilę. Stoję w środku tego tłumu i czuję – jako Polak – po prostu dumę. Ogromną dumę.
Wiem, że Bielefeld to początek. Że takich wypełnionych do ostatniego miejsca spotkań – w bibliotekach, na uniwersytetach, w kawiarniach literackich – będzie teraz więcej. Że Olga Tokarczuk ruszy teraz w świat jako ambasadorka polskiej literatury i naszego pięknego polskiego języka. Że najlepsi tłumacze będą teraz (zresztą już to robią, jak wspaniała Antonia Lloyd-Jones) przekładać jej prozę na kilkadziesiąt innych języków. Że będzie promować Polskę tym, co najlepsze – kulturą na najwyższym poziomie. Bez politycznego sztafażu, bez patosu, bez zadęcia, bez tej nieznośnej, wzniosłej ponad najwyższe chmury maniery, z jaką usiłujemy się jako państwo ostatnio promować. Uśmiech długo nie schodzi mi z twarzy.
Uśmiecha się też Olga Tokarczuk, prosząc publiczność, by usiadła. - Chciałabym podziękować - zaczyna. - Bo Bielefeld jest jakoś karmicznie ze mną związane. Zostałam tu bardzo ciepło przyjęta. Czuję się teraz obywatelką Bielefeld – zagaja. Odpowiadają jej kolejne brawa.
Ludzie wiedzą, że decyzją noblowskiej akademii przyszło im uczestniczyć w naprawdę niezwykłym wydarzeniu.
Zaczyna się właściwa część spotkania z pisarką. To ta, w której pisarka czyta fragmenty swojej prozy. Bo to te słowa – jak sama napisała: „najsilniejszy mięsień człowieka to język” – są najważniejsze.
Jest późny wieczór. Zebrani w bibliotece czytelnicy słuchają w skupieniu tłumaczenia z polskiego na niemiecki. Najpierw wysłuchanie, potem zrozumienie. Dzieje się kultura. Dzieje się literatura.