Idąc rankiem brzegiem morza, można znaleźć porozrzucane drobiny dalekiej przeszłości – bursztyny. Natknąć się boleśnie stopą na połamane muszle. Można też, w blasku wschodzącego słońca napotkać tą wymarzoną miłość, lub... zauważyć kołyszącą się na falach, dziwnie białą dziewczynkę. W ten sposób w życiu starego rybaka pojawiła się Nadia. Dziecię Morza, wyrzutek fal. Tajemniczy stwór, czy też niemowa, ofiara koszmaru. Powód, na który można zrzucić wszelkie winy. Od razu odrzucona przez społeczność, dziwnie postrzegana. Obserwująca i będąca obserwowaną. Walcząca o rzeczywistość, której ani nie rozumie, ani nie potrafi ukształtować. Niszcząca to, co ma, wciąż plącząca się między mocą morza, która ją przyzywa. Odrzucona, ale i będąca wciąż jego własnością. Pełnią fal, połyskujących toni, tajemnic.
Oto powieść, która prawdziwie jest jak morze. Niespokojna, pełna uczuć, zamieszkana samymi tajemnicami. W taki sposób ukazała się moim oczom. Pozwoliła najpierw delektować się okładką, tak głęboką, tak mówiącą wiele i skrywającą jeszcze więcej, by potem stała się zaskoczeniem, poprzez dziwnie płynące, zachwycające ryciny wewnątrz. I ten hipnotyzujący szum, słyszany od początku, taki dziwny ten świat... I dramat bohaterki, która nie potrafi wyrzec się nienawiści. Z jednej strony Miraż Marysi Wróbel, zdobiony pracami Katarzyny Herman i Aleksandry Kalety to saga. Z drugiej odnajdujemy tu zręby opowieści fantasy, okraszone poetyckimi, bajecznymi przepowiedniami. Ale to też etnograficzne science-fiction, tudzież rozprawa naukowa, dotycząca białej dziewczynki, która zmieniła świat, postrzeganej jako szalona, chora psychicznie, lub... czarowna. Oto powieść w pełni autorska, jedyna w swoim rodzaju, szalenie odważna, tak nie przystająca do twórczości „młodych i gniewnych”. Tak niecodzienna.
Kochająca morze, pływająca, prawdziwa posłanka Trytona, opiekunka fal, wyznawczyni ich szumu, kapłanka bryzy, ale i pogromczyni okrutnych bałwanów. Wprost z morskiej piany, jak literacka Afrodyta, Marysia Wróbel wynurza się dla nas po raz pierwszy z opowieścią, której nie można się oprzeć. Ta powieść dała mi w twarz. Nagle, boleśnie zetknęła się z moją rzeczywistością. Z jednej strony zrzuciła samotność i ból dziewczynki, splątała balladą o rybackiej osadzie – Babolicach, z drugiej poezja wstępów, dziwnie rozleniwiła. Stała się chwilą, która przerodziła się w wieczność. W pełnię pytań i masę odpowiedzi. Bo czym jest życie? Tylko morzem, w którym wszyscy pływamy. Ale prawdziwie Dziećmi Morza, są tylko wybrani.