Nieuleczalna choroba nazywa się Kraków
„Po całodziennym fruwaniu człowiek ma chyba prawo do tego, żeby nocą, gdy większość śpi, stanąć w końcu na zielonej ziemi Nieba z grzesznym poczuciem w sercu, że biduli daleko do urody brudnych i zadymionych ulic Krakowa. Do najpiękniejszego na świecie Rynku” – tak Piotr Skrzynecki kończy jeden ze swoich listów pisanych z nieba do Jana Nowickiego. Między niebem a ziemią to wymiana korespondencji między tymi dwoma krakowskimi artystami. Między mężczyznami, którzy jak twierdzi Jan Nowicki, nigdy nie pojęli do końca, na czym polega fenomen miasta, które ich „na początku zainteresowało, potem zachwyciło, a w końcu zdeprawowało”.
Tak naprawdę autorem całej korespondencji jest Nowicki. Kiedy kończy się czytać tę książkę, trudno jednak w to uwierzyć. Zastanawiamy się jak to możliwe, by filmowy Wielki Szu znał tak dobrze wrażliwość, sposób formułowania myśli właściwe Skrzyneckiemu. I wtedy uświadamiamy sobie, że dla niektórych przyjaźń nie jest tylko skromnym dodatkiem do życia. Listy, które niemal przez dwa lata ślą do siebie panowie – jeden z ziemi, drugi z nieba – są próbą pogodzenia się z nową rzeczywistością. Tą, w której nie ma już nocnych spotkań piwnicznych artystów w mieszkaniu Na Groblach. Tą, która już nie jest tak wariacka, tragiczna i nostalgiczna jak kiedyś. Choćte listy to nie tylko „obrzydliwe świadectwo skłonności do sentymentów”. To być może szansa na wypowiedzenie kilku takich słów, których dorośli mężczyźni nigdy nie wypowiadają siedząc obok siebie. Nawet w momentach największych wzruszeń i nawet po morzu wlanej w siebie wódki. Nie wypada. Zbyt czułe, niemęskie. Wszystkie słowa użyte w korespondencji są
przesiąknięte Krakowem. Jakkolwiek to brzmi. Mimo że panowie rozmawiają nie tylko przecież o "Piwnicy pod Baranami", ale i o tym, co dzieje się w Polsce, i to nie tylko wśród przyjaciół – o pękniętych sercach, kobietach, którym nie można się oprzeć, dziennikarstwie Jacka Żakowskiego czy Małgorzaty Domagalik – wszędzie w tle widać Kraków. Z jego „najbardziej ponurym, zaplutym” placem Na Groblach, z pobliskimi Plantami, Wawelem, kamienicami z wejściami jak u Kafki.
Piotr Skrzynecki próbuje opisać, na czym polega niebiański fenomen. Tak naprawdę jednak nie wierzymy, że jest w raju szczęśliwy. Czyżby był tak przekorny? Nawet na drugim świecie musi się wyróżniać odmiennym zdaniem? Czyżby Nowicki poznał go na tyle dobrze, by móc usłyszeć nocą ciche, wypowiadane ze wstydem słowa: „Bo nawet Pan nie przypuszcza, jak bardzo chciałoby się wrócić do tej gorszej sfery bytowania dusz. Do małych przewinień, ścieranych szeptem konfesjonału. Do smaku wina. Do zapachu bzów, chłodnego kryształu kasztana, skrytego w dłoni. Do młodych ziemniaków z mlekiem. Zarywanych nocy. A nawet do łez, które można zetrzeć ustami”? Znajomość z gatunku „na wylot”? Bluźnierstwo? Durna miłość? Prawdziwa miłość?
Byłoby niesprawiedliwością twierdzić, że książka Nowickiego to podróż sentymentalna po Krakowie, który uwiódł już tylu „niewinnych”. To chyba ja chciałam w niej widzieć taką podróż. Zatęskniłam za światem – „w zupełnie starym stylu”. Przyznam się do czegoś. Zaglądam czasem na „najbardziej ponury, zapluty” plac Krakowa po to, by pooddychać powietrzem, którym oddychali przez lata piwniczni artyści, wyskakując nocą przez okno mieszkania nr 2, w kamienicy nr 12. Proszę wybaczyć ujawnienie skłonności do sentymentów...
Jeszcze jedno. Po skończeniu lektury Między niebem a ziemią nie można nie zajrzeć do zbioru reportaży Wojciecha Tochmana Schodów się nie pali. Ja zajrzałam kolejny raz. Tym, którzy nigdy tego zbioru nie mieli w rękach – serdecznie polecam. Reportaż „Mówię ci, tam była enklawa tajemna” może być bowiem przedłużeniem romansu z nocami, które ponoć można było „tak” zarywać tylko w mieszkaniu Skrzyneckiego. Czy można przeżyć romans z nocą? Można.