Chińscy dysydenci na uchodźstwie w USA, w tym Wei Jingsheng, zakwestionowali słuszność przyznania Pokojowej Nagrody Nobla Liu Xiaobo , uznając, że jest zbyt umiarkowany, inni jednak chwalą odwagę tego opozycjonisty, który pozostaje w kraju.
- Wspieranie umiarkowanych reformatorów zachęca ludzi do współpracy z władzami, do utrwalania obecnej sytuacji politycznej w Chinach i opóźnia chwilę, gdy naród obali dyktaturę - powiedział agencji AFP Wei Jingsheng, uważany za ojca ruchu demokratycznego w Chinach.
Jego zdaniem na nagrodę zasługują dziesiątki tysięcy Chińczyków, w tym Gao Zhisheng, adwokat specjalizujący się w prawach człowieka, i Chen Guangcheng, który potępia nadużycia władzy prowadzącej politykę jednego dziecka.
Sam Wei spędził w chińskich więzieniach prawie 20 lat. Uwolniony po interwencji ówczesnego prezydenta USA Billa Clintona, mieszka w Waszyngtonie. Także jego nazwisko przewijało się wśród możliwych laureatów pokojowego Nobla.
Jeszcze przed werdyktem Komitetu Noblowskiego grupa Chińczyków na uchodźstwie wystosowała do komitetu list otwarty, w którym argumentują, że Liu Xiaobo nie jest godny tej nagrody. Wei nie podpisał tego listu.
- Nagroda Nobla jest dla ludzi, którzy bronią praw człowieka. To nie jest jeden z nich -
powiedziała inna aktywistka Diane Liu, dodając, że noblista zwiódł Zachód, który nie mówi po chińsku.
Inni dysydenci jednak chwalą odwagę Liu Xiaobo .
- Liu Xiaobo nie tworzył partii politycznej, nie prowadził działalności, wyrażał jedynie swoje
poglądy i został skazany na 11 lat ciężkich robót. To wiele mówi o państwie - powiedział Harry Wu, jeden z dysydentów, którzy cieszą się z nagrody dla Liu.
Harry Wu spędził niemal 20 lat w chińskich obozach pracy.
Laureat Pokojowej Nagrody Nobla odbywa karę 11 lat więzienia za zredagowanie manifestu, w którym domagał się przeprowadzenia reform demokratycznych w Chinach.