Wydawało się, że Adrian Mole to bohater, z którym powinno się dorastać, rozwijać. Niestety ostatnia z książek cyklu jego dzienników, a przedostatnia chronologicznie, uświadomiła mi, że nasz bohater chyba w rzeczywistości zatrzymał się na swej drabinie ewolucyjnej. I raczej pozostałe szczeble, biegnące w górę albo spróchniały, albo zwyczajnie nigdy nie zostały mu ofiarowane. Adrian Mole. Szczere wyznania to zbiór kilu tekstów, które wypadły spod pióra Sue Townsend w czasach, gdy Adrian był jej „cudownym dzieckiem”. Teraz jako rzekomy współautor raczej już nas nie zachwyca, ani nie rozśmiesza, jest po prostu żałosny i przygnębiający. Czyżby dlatego autorka postanowiła do wypocin tego dobrze nam znanego pryszczatego młodzieniaszka, wiecznie nastoletniego, zakochanego naprawdę wyłącznie w Pandorze i w przeświadczeniu o swej wielkiej inteligencji, dorzucić kilka innych tekstów? Czyżby w ten sposób próbowała ratować jego skórę, czy też raczej, po prostu coś wydać?
W opisywanym tomiku otrzymujemy w rzeczywistości niewielki zbiorek, na który składają się krótkie opowieści: Adriana z czasów późnej nastoletniości, jego wypraw turystycznych, przekrętów domowych, życia po dwudziestce, które zmusza go do szukania mieszkania i pracy. Następnie przychodzi pora na Sue Townsend i jej komiczne opowieści prosto z Majorki, które są jak retransmisja dla napalonych i wiecznie wierzących w złe fatum, jej wynurzenia dotyczące miłości do Rosji i Anglii oraz treść życia. W rzeczywistości całą książkę ratuje trzecia, niestety najmniejsza część. Oto przed naszymi oczami ukazuje się dziennik sprzed wieku, dokładnie z lat trzydziestych XIX wieku. Jego bohaterką i autorką jest dziewczynka lat 14 i ¼. Ale za to jaka dziewczynka! Istota idealna. Coś w stylu pomieszania nadmiernej świętości zagubionej na tym padole łez i idealności, która nie przystoi ludzkiej istocie. Cudownie pracowita, pobożna, potrafiąca zmusić nawet największego ateistę do modlitwy. To dziecię nie tylko jest utrapieniem
całego grona pedagogicznego, nie mogącemu sprostać jej wymaganiom oraz perfekcjonizmowi. Za to rodzice ją kochają. Prawie nie sypia, wciąż czyta i uczy się oraz pracuje w sklepie. Nie śpi, bo i po co... Coś mi się wydaje, że byłaby to idealna bohaterka na kolejny pomysł pani Townsend, ale nie wiadomo, czy ona by się ze mną zgodziła?
Czy warto kupić tę książkę? Dla wielbicieli talentu autorki, raczej tak, ale na pewno nie warto zaczynać przygody z tym bohaterem od tego miejsca. Denerwujące jest też to, iż wydawane nie po kolei części, trochę namieszały czytelnikom w głowach. Wydawnictwo mogłoby się zdecydować czy wydawać Mole’a w formie tańszej, czy droższej? Osobiście jestem za tą pierwszą, ale...