Niecodzienna szczerość
Rok 2005 był to dziwny rok... Obfitujący w rozmaite znaki na niebie i ziemi, które przenikliwy obserwator umiał dostrzec odpowiednio wcześnie. Przede wszystkim jednak był to rok, który Daniel Passent zobowiązał się (sam przed sobą) utrwalić, dzień po dniu, by nie przeciekł mu przez palce, jak wiele poprzednich. Jest to niezwykła lektura. Zapiski poczynione spokojnym, wyważonym stylem, podszytym momentami odrobiną ironii (także, co ważne, autoironii), doskonale znanym czytelnikom „Polityki”, a przy tym, co dziś rzadkie, bezbłędne od strony formalnej. Codzienność miesza się w nich z przeszlością, bieżący komentarz z refleksją, przede wszystkim jednak bije z nich spokój człowieka pogodzonego z życiem i samym sobą – towar deficytowy wśród powszechnego czarnowidztwa i beznadziei. Godna podziwu jest konsekwencja i odwaga z jaką autor głosi swoje, dziś niepopularne, poglądy na tak drażliwe kwestie jak lustracja czy, bardziej ogólnie, ocena PRL, stan wojenny, afera Rywina i wiele innych. Nie poklask, a szczerość
jest na kartach Codziennika wartością pierwszoplanową. Nawet ci, którzy nie podzielają poglądów autora w całości lub w części (a do których i ja się zaliczam), nie mogą zignorować jego logicznie uargumentowanych wywodów.
Codzienność Daniela Passenta to również książki, filmy, przedstawienia teatralne – podarowane lub polecone przez rodzinę i znajomych, które potrafi interesująco zarekomendować innym. Jego lektury niewątpliwie nie należą do najłatwiejszych, ale korespondują z zainteresowaniami (historia, Ameryka Łacińska etc.). Przez karty Codziennika przewija się, niczym refren, osoba i twórczość pierwszej żony autora, Agnieszki Osieckiej, najczęściej w związku z poświęconą promocji i upamiętnieniu jej dorobku działalnością fundacji „Okularnicy”, założonej z inicjatywy ich córki – Agaty. Są i intymniejsze wpisy, rodzinne, dotyczące zarówno przeszłości, jak i teraźniejszości. Daniel Passent wciąż próbuje odszukać własne korzenie, dowiedzieć się czegoś więcej o przeszłości wujostwa Prawinów, którym wiele zawdzięcza. Codziennik nie idealizuje rzeczywistości, nie stroni od tematów trudnych, jak polski antysemityzm, pęd ku rozliczeniom, żądanie przeprosin, które i tak nie będą przyjęte, bo nikt ich nie usłyszy. Ale także
„przeciętniejszych”, bardziej uniwersalnych, bo dotyczących każdego z nas, jak starość, przemijanie, choroba, poczucie wyobcowania w zmieniającym się świecie, wreszcie pospolite kłótnie, czy choćby zwykłe sprzeczki, zdolne popsuć piękne popołudnie.
Samego siebie autor również nie idealizuje i odważnie przyznaje, że ma sobie wiele do zarzucenia, wiele rzeczy mógł zrobić lepiej, okazji wykorzystać pełniej, wywiadów przeprowadzić kompetentniej. Dzięki temu „odbrązowieniu” czytelnik zaczyna pałać do narratora zapisków sympatią, a co najmniej szacunkiem. Szczerość bardzo wiele kosztuje, ale, niestety, nie najlepiej się sprzedaje. Dlatego rzadko kto, nawet w tak osobistej i z natury autotelicznej formie, jaką jest dziennik, podejmuje ryzyko szczerości. Łatwiej zapiski, choćby podświadomie, wyreżyserować, ocenzurować, dostosować do potrzeb rynku. Codziennik to absolutnie nierynkowy rara avis. Cieszę się, że udało mi się go złapać.