Wszyscy, którzy odsądzali od czci i wiary dotychczasowe „Batmany” Gregga Hurwitza, powinni posypać głowy popiołem i głośno przeprosić. W porównaniu do czwartej i szczęśliwie ostatniej odsłony „Mrocznego Rycerza” urastają one bowiem do rangi dzieł sztuki.
Ostatnim razem Hurwizt wziął na warsztat Szalonego Kapelusznika, snując opowieść z pogranicza kryminału i genezy jednego z najstarszych adwersarzy Nietoperza. Scenariusz albumu może i nie grzeszył fabularnym wyrafinowaniem (a nawet dobrym pomysłem), jednak w połączeniu z kreską Ethana Van Scivera tworzył miłą dla oka, niewymagającą rozrywkę. W „Glinie” Hurwizt robi dokładnie ten sam numer, tym razem pisząc na nowo historię Clayface’a. Niestety, tym razem efekt jest co najwyżej mierny.
Tytułowa „Glina” nie wnosi absolutnie nic świeżego do mitologii Batmana. Widać, że Hurwitz nie miał pomysłu na postać Basila Carlo, aktora niskobudżetowych horrorów, który posiadł niezwykłe umiejętności i zapłacił za nie wysoką cenę. Scenarzysta ot tak sięga po kanoniczną historię, wprowadza kosmetyczne zmiany, ostatecznie niemające żadnego wpływu na wydźwięk opowieści. Dodajmy, że opowieści pod każdym względem topornie opowiedzianej, operującej dziecinną intrygą i co najbardziej skandaliczne - po prostu dojmująco nudnej.
Wszelkie warsztatowe niedostatki Hurwitza uwydatnia „szorstka” kreska Aleksa Maleevy. Obskurne, nieczytelne, miejscami wręcz karykaturalne ilustracje to całkowite zaprzeczenie pięknej obietnicy, jaką składa okładka jego autorstwa. W albumie znalazły się jeszcze dwa drobiazgi – pozbawiona dialogów nowelka poruszająca problem współczesnego niewolnictwa ołówka Alberto Ponticelliego oraz dwuaktówka skupiająca się na dalszych perypetiach Nietoperza i Man-Bata autorstwa Van Scivera. Obie średnie i w żadnej mierze nierekompensujące straty czasu, jaką jest lektura tomu.