Trwa ładowanie...
recenzja
17-05-2016 22:11

Nie czytaj, oglądaj!

Nie czytaj, oglądaj!Źródło: "__wlasne
dotdwi0
dotdwi0

Philippe Druillet to francuski artysta uchodzący za klasyka komiksu europejskiego, współzałożyciel kultowego magazynu „Metal Hurlant” oraz wydawnictwa Les Humanoïdes Associés. Do niedawna był w Polsce znany jedynie rasowym wielbicielom sztuki sekwencyjnej, którzy nie ograniczają się do komiksów wydanych w naszym kraju. Na szczęście za sprawą oficyny Egmont, która w kwietniu opublikowała album „Salambo”, jego komiksy mogą trafić pod strzechy. Napisałem to jednak trochę na wyrost, ponieważ specyficzne rysunki oraz marginalizacja narracji literackiej nie wszystkim czytelnikom przypadną do gustu.

Omawiana publikacja jest adaptacją XIX-wiecznej powieści Gustave’a Flauberta. Książka należy do gatunku powieści historycznych, akcja rozgrywa w III stuleciu p.n.e. po pierwszej wojnie punickiej, gdy rzesze najemników wracają pod mury Kartaginy i domagają się od dumnego miasta wypłaty zaległego żołdu. Przywódcą żołdaków zostaje wybrany Matho, który z niewielkim oddziałem wdziera się do pałacu Hamilkara. Tam spotyka Salambo – piękną i nieskalaną kapłankę, córkę Hamilkara. Bunt przeradza się w regularne starcie.

Druillet budując swoją opowieść korzysta z fabuły Flauberta pełnymi garściami, ale zupełnie inaczej rozkłada akcenty. Przede wszystkim umieszcza historię w wykreowanym przez siebie uniwersum wcześniejszych komiksów. Bohaterem space opery „Lone Sloane” jest międzygwiezdny astronauta-pirat. Połączeniu „Salambo” i „Lone Sloane” poświęcony został prolog. W związku z tym zmienia się także czas akcji, artysta przenosi ją w nieokreśloną przyszłość. Dzięki temu prostemu zabiegowi powieść zyskuje ponadczasowy wymiar. Dodatkowo inaczej rozporządza emocjonalną relacją między czerwonookim Matho-Sloane a Salambo. Bohater opętany jest obsesją na punkcie tytułowej kapłanki.

Recenzowana pozycja to w głównej mierze opowieść o wojnie jako takiej. Bohaterowie grają role podrzędne względem głównego konfliktu. Wątki są słabo zarysowane i trudno jest śledzić rozwój wydarzeń. Jedynie ten poświęcony miłosnym rozterkom jest troszeczkę bardziej wyrazisty, choć nie mamy do czynienia z żadnym psychologicznym pogłębieniem postaci. Całość poświęcona jest raczek anturażowi wojennemu – od maszyn oblężniczych i laserowych pistoletów, po ludzkie okrucieństwo, spiski, zdrady i bezwzględność. Fabuła, choć dość wierna powieści Flauberta, ma charakter pretekstowy i służy jako tło dla warstwy wizualnej. Dla czytelnika, który chce obcować z opowieścią, komiks może być nudny. Zasadnicze znaczenie ma kreacja świata przedstawionego, misterny rysunek, kompozycja poszczególnych plansz, a nie logiczne wynikanie między kadrami czy sensowność wywodu.

Historia zostaje zepchnięta na drugi, a nawet trzeci plan. Rzecz jest do oglądania i podziwiania. Należy mocno podkreślić, że graficznie album jest majstersztykiem. Należy docenić precyzyjną kreskę Druilleta, który z wielką pieczołowitością oddaje każdy fragment rzeczywistości: od punickich słoni bojowych, które przywodzą na myśl obleczone w zbroje dinozaury, poprzez zmiennokształtne statki kosmiczne i futurystyczne budowle (całe miasta!), aż do monumentalnych scen batalistycznych. Chwilami można mieć wrażenie, że komiks powstał, aby artysta mógł się wyżyć i narysować różnorakie armie, żołnierzy, uzbrojenie, natarcia, odwroty i całe bitwy. Wiele kadrów zajmuje aż dwie strony - jest na co patrzeć i co podziwiać.

Jak wspomniałem we wstępie komiks nie wszystkim się spodoba. Lektura jest nużąca, ale oglądanie samych plansz, to innego typu doświadczenie. Polecam, bo warto dać się porwać wizualnemu szaleństwu.

dotdwi0
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
dotdwi0