Niby nic, a tyle radochy?
Cudowny mariaż wyobraźni pióra i pędzla, kunsztu literackiego i magii rysunku – tak w kilku słowach można opisać cykl Kroniki Spiderwick. Cykl, który zamykając się w pięciotomowym obszarze, od razu przypomina nam na pierwszy rzut oka historię Lemony Snicketa. Ale nic bardziej błędnego, niż założyć, iż oto mamy przed sobą kopię historii rodzeństwa Baudelaire. Bo choć i głównych bohaterów tu trójka, to jednak świat, w którym się poruszają, słownictwo, przygody, oraz oprawa graficzna, są doprawdy całkowicie odmienne.
Książki autorstwa Holly Black i Tony’ego DiTerlizzi to pięć prawdziwych perełek sztuki wydawniczej, które zawierają w sobie opowieść trójki rodzeństwa. Mallory, Simona i Jareda Grace’ów. Rodzeństwa w rzeczywistości mocno stąpającego po ziemi. Bardzo zróżnicowanego, o skomplikowanych osobowościach, które jest nad podziw, no cóż... zwyczajne. Wszyscy troje mają swoje pasje i problemy, oraz swoje nagrody i porażki. Mallory kocha floret, a bracia bliźniacy, wcale nie są do siebie aż tak podobni. Jeden uwielbia zwierzęta, drugi jest wprost etapem wstępnym do każdych kłopotów. Wszystkich ich jednak jednoczy ich przeprowadzka do starego domu i znalezienie pewnej księgi – „Przewodnika terenowego”. Księgi, która uświadamia im, że to, co istniało w opowiadanym im bajkach, istnieje także w ich rzeczywistości. Że właśnie teraz, możliwe jest zobaczenie goblinów czy elfów, wyłącznie dzięki odpowiednim „środkom”. Świat uznawany przez nich dotychczas za bajkowy, okazuje się tak naprawdę koegzystować z rzeczywistością,
choć nie zawsze się do końca ujawniając. Niestety ten sam świat, zdaje się zmagać z wieloma negatywnymi uczuciami i emocjami. Stając się tym samym jeszcze bardziej podobnym do naszego, ludzkiego. Wzajemnie się przenikając, owe rzeczywistości wzajemnie się niszczą. I tak, nasi młodzi bohaterowie, otrzymują od losu, czy też przeznaczenia, wiele różnorakich zadań. Muszą nie tylko się wzajemnie zrozumieć, ale i zjednoczyć, by razem stawić czoła bajkom, ale też tajemnicom swojej rodziny. Zarazem poznać, jak i zaakceptować nie tylko nową teraźniejszość, lecz także przeszłość. Przyjdzie im nawet położyć na szalach losu nie tylko własne życia, ale i życie pozostałych, to nic, że dość specyficznych, członków rodziny. I tak, owe pięć książek, to nie tylko w sumie zachwycająca podróż w krainę marzeń, świata, którego większość z nas po kryjomu pragnie, lecz też wycieczka w miejsca, gdzie spełnienie marzeń jest możliwe.
Notatnik to coś, co pozostaje tym, którzy nie potrafią się rozstać z Kronikami Spiderwick. Nie chcą przestać wierzyć w spełniające się marzenia i magię. Jest niewielki, ale bardzo przekonująco wykonany. Czujemy się, jakbyśmy mieli w rękach niemal sam Przewodnik terenowy. Może stać się zarazem zwykłym, choć specyficznym, notesem, ale też posłuży pomocą przy tropieniu wszelkich przejawów „magiczności”, we własnym otoczeniu szczególnie młodszych czytelników. Jednak przede wszystkim jest odbiciem tej naturalności, którą wyróżniają się Kroniki Spiderwick. Tych dziwnych odgłosów, które czasem słyszymy, gdy przypadkowo zostajemy w domu sami. Dziwnego skrzypienia na schodach, cichutkiego, ale dobitnego drapania w ścianie, może posapywania czy też kroków... Jeszcze nie wierzycie? Przecież może to jeden ze stworów, odkrytych przez rodzeństwo Grace’ów? Może to któryś z napotkanych przez nich osobników, zagnieździł się właśnie w waszym domu? Bynajmniej, jeżeli macie jakiekolwiek wątpliwości, po prostu
zajrzyjcie tutaj.
A nawet jeżeli nie napotkacie na swej drodze ogromnych trolli, z których pewnie śmiało moglibyście stworzyć drużynę baseballową, czy też dziwnych goblinów, ów notatnik może stać się doskonałym przewodnikiem po krainie kreatywności. Może to właśnie niemu, zawartym w nim informacjom, napiszecie własną powieść albo też wymyślicie swój własny rodzaj pukacza? Bo przecież wcale nie jest powiedziane, iż to, co naprawdę widzimy istnieje? Albo wprost przeciwnie? A może wydaje się wam, że widzicie coś, ale zwyczajnie wstydzicie się o tym komukolwiek opowiedzieć? Czasem warto, chociaż by nie zapomnieć, narysować lub opisać owe „widziadła”. Przyozdobić je fraszką, chociaż po to, by własny strach potraktować jako zabawę!!! Bo czy jest się czego bać? Łatwo zauważyć, że strach odchodzi, gdy nadacie mu nazwę, narysujecie go czy też opiszecie. Magia imienia musi przecież w końcu zadziałać!!! A w magię czasem warto uwierzyć!!!