Ezoteryczne źródła nazizmu oraz połączenie ideologii narodowosocjalistycznej z okultyzmem to modne tematy wśród ludzi zainteresowanych historią i trwaniem III Rzeszy. Dlatego nie dziwi, że popkultura sięga po ten nośny konglomerat dość często. Wystarczy wymienić filmy „Indiana Jones i ostatnia krucjata” czy „Poszukiwacze zaginionej Arki”, ale także komiksy „Obergeist. Droga do Ragnarok”, „Świetlista brygada” czy serię „Hellboy” autorstwa Mike'a Mignoli. Do tego stosu możemy dorzucić komiks „Jam jest Legion”, który niedawno trafił na półki księgarskie za sprawą oficyny OMG! Wytwórnia Słowobrazu.
Produkcja Fabiena Nury’ego (scenariusz) i Johna Cassadaya (rysunki) była w Polsce kiedyś prezentowana. W 2008 roku nieodżałowane wrocławskie wydawnictwo Sutoris zaprezentowało pierwszy album serii. Tym razem jednak otrzymujemy wydanie zbiorcze, które zawiera wszystkie trzy albumy serii. Całość od strony edytorskiej i redakcyjnej prezentuje się nadzwyczaj dobrze. Tyle tytułem trochę przydługiego wstępu.
Akcja komiksu rozpoczyna się w 20 grudnia 1942 roku. Pierwsze sceny rozgrywają się w Londynie, gdzie w tajemniczych okolicznościach dochodzi do śmierci Victora Thorpe’a. W celu rozwikłania zagadki jego zgonu zostaje powołana specjalna komórka policji, która ma znaleźć odpowiedzi na pytania czy było to samobójstwo, czy może morderstwo. Rozwiązanie zagadki utrudnia fakt, że posiadłość milionera doszczętnie się spaliła. Czyżby komuś zależało na zatarciu śladów zbrodni? Powyższe pytania spędzają sen z powiek Stanleyowi Pilgrimowi, który przewodzi grupie. W tym samym czasie w innej części Europy rumuński ruch oporu stara się wykraść plany pewnej tajnej operacji niemieckiej, w której główne skrzypce gra małoletnia Ana. Dziewczynka posiada niesamowite mentalne zdolności: potrafi kontrolować zwierzęta i ludzi. Wystarczy, że zostanie im podana jedna kropla jej krwi.
Zarażone osobniki zamieniają się w sterowane na odległość, bezwolne zombie. I o to chodzi w eksperymencie Niemców, który mają plan utworzenia prawie nieśmiertelnych szwadronów śmierci. Marzenie nazistów o karnym megażołnierzu, który nie bacząc na nic, będzie zawsze parł do przodu. Wątpliwości wzbudza jedynie drobny szczegół: czy projekt „Legion”, który nadzorowany jest w Rumunii przez obergruppenführera SS Rudolfa Heyziga, nie obrażają czasem aryjskiej nauki. Właśnie ten aspekt sprawy ma na miejscu ma zbadać Hermann von Kleist, specjalny wysłannik Abwehry, a przy okazji prawa ręka admirała Wilhelma Canarisa, który z resztą występuje w komiksie.
Wątki londyński i rumuński dość długi czas prowadzone są osobno, a gdy w końcu się spotykają ich połączenie nie jest wcale takie oczywiste. Czytelnik gubi się we własnych podejrzeniach, co i dlaczego łączy odległe geograficznie wydarzenia. A scenarzysta długo nie podaje „pomocnej dłoni”. Gdy w końcu mgła opada, okazuje się, że zarówno Niemcy, jak i Brytyjczycy stanowią jedynie mało znaczące piony w rozgrywce dwóch ponadczasowych mrocznych sił. Radu i Vlad to „dzieci nocy”, które od wieków pomieszkują wśród ludzi. Nury zupełnie inaczej interpretuje mit o wampirach… Jak? Tego już dowiedzą się ci, którzy sięgną po album „Jam jest Legion”.
Za oprawę graficzną komiksu odpowiada John Cassaday, amerykański rysownik, który regularnie współpracuje z Marvelem. Polscy czytelnicy mogą go kojarzyć z takich superbohaterskich produkcji, choćby z „Astonishing X-Men”, „Kapitan Ameryka” czy „Planetary”. Cassaday posługuje się wyraźną, zimną kreską, precyzyjną i realistyczną. Nie jest to może hiperrealizm Alexa Rossa, gdyż pewne karykaturalne przerysowania także uświadczymy. Dobrze wypadają sceny akcji, wszelkie strzelaniny, bijatyki i przepychanki. Artysta nie poświęca za dużo uwagi scenografii tła, sceny często rozgrywają się na tle ścian pokoi, budynków, pustego krajobrazu lub nieba. Rysunki oraz kolorystyka mocno podkreślają mroczny wymiar opowieści.
Główną zaletą omawianego komiksu niezmiennie pozostaje nieoczywisty scenariusz oraz sposób prezentacji wątków fabularnych. Fabien Nury zbudował opowieść w taki sposób, że kolejne detale bardzo skomplikowanej intrygi odsłaniają się przed czytelnikiem stopniowo. Zawiłościom fabularnym wtóruje złożona motywacja i intencje występujących postaci. Całość mimo to nie traci na spójności, jednak udana i satysfakcjonująca lektura „wymaga całkowitego zaangażowania ze strony czytelnika” (cytując słowa Philippe’a Petera z posłowia). Oficyna OMG! Wytwórnia Słowobrazu debiutuje na rodzimym rynku dobrą pozycją. Ciekawe, jakie są dalsze plany edytora?