Podczas pierwszego swojego pobytu w Jordanii, królowa, wtedy jeszcze Lisa Halaby usłyszała: „Wrócisz do Arabii (...) i wyjdziesz za mąż za kogoś wysoko urodzonego, arystokratę z ziemi twoich przodków.” I jak tu nie wierzyć w prawdę herbacianych fusów? Pod koniec lat siedemdziesiątych młodziutka Amerykanka stanęła u boku króla Husajna, wygłosiła słowa przysięgi, i usłyszała odpowiedź: „Przyjmuję cię jako żonę, za umówiony posag.” Dla nas może się to wydawać dziwne, nie padło romantyczne: „Możesz pocałować pannę młodą”, a jednak był to prawdziwy, królewski ślub, a zarazem dzień przyjęcia przez nią religii.
Od tego dnia rozpoczęła królowanie. Chociaż tak naprawdę zdziwiła się, że została królową. W głębi duszy po prostu była żoną i od razu matką. „Zawsze wyobrażałam sobie, że gdybym miała opowiedzieć swoją historię, zrobiłabym to w spokoju, w nastroju refleksyjnym, pod koniec aktywnego życia...” Stało się niestety inaczej. Bajka trwała tylko dwadzieścia lat. Chociaż pragnęła... jak każdy, by miłość i król nie odeszły nigdy. Stało się inaczej. On odszedł. „Był najszczęśliwszy, kiedy aż nazbyt poważnym sprawom państwowym przydawałam bajkowości.”, wspomina. Bajkowości, której nie chciała przyjąć na swoje barki.
Małżeństwo, przyjęcie religii, wszystko to było na pierwszym planie, nie myślała o koronie. Ale została królową Jordanii. To piękna autobiografia, chociaż tak naprawdę czy w ogóle można oceniać autobiografię? To tak, jakbyśmy chcieli ocenić czyjeś życie, a przecież nie będąc Bogiem, nie mamy do tego żadnego prawa. Jednak od początku zrozumiemy, że ta opowieść winna być zatytułowana raczej Król i ja.
Nie można zrzucić z siebie poczucia dziwnej propagandy, którą książka niesie ze sobą od pierwszych stronic. Częściej jest to raczej obrona męża przed atakiem, którego nie my jesteśmy autorami. Jednak jak nie zrozumieć stronniczości, gdy jest się żoną? „My wszyscy, którzy kochaliśmy Husajna...” Nie znałam go. Ale dzięki tej książce poznałam króla-mężczyznę i jego małżonkę. Ludzi, rodzinę i ich życie nasączone ciągłym strachem, niezrozumieniem, wojną.
Ciągłą walkę o dobro innych, a w końcu i walkę o samych siebie. Walkę o to, by pozostać na ziemi, choć Bóg zdecydował inaczej. Okraszoną zbyt rzadkimi anegdotami, dziwnie grzecznymi... książkę spokojną, mimo że mówiącą o trudnych sprawach. Pozycję, która tak naprawdę nie jest autobiografią, ale wycinkiem z historii, gdyż kobieta, która ją napisała, nigdy nie umieściła siebie na pierwszym planie. Zawsze znaleźli się inni, którzy byli ważniejsi.
Mąż, dzieci, naród, który tak naprawdę otrzymała wraz ze słowami przysięgi. Ludzi, którym stała się matką. Gdy dzieciństwo ma okazję być nacechowane bajkami, postacie książąt i królów nie schodzą z piedestału. Dążymy do tego, marzymy, często skrycie, nawet wtedy gdy już nie jesteśmy dziećmi. Dlaczego? Ponieważ pragniemy uczucia, a często i bogactwa, z którym te dwa miana nieodłącznie się kojarzą. Oto opowieść o królowej, która nie myślała o bogactwie, odrzuciła splendor wtapiając się w miłość, skromnej aż do bólu matce Jordanii.