"Demon Copperhead", Barbara Kingsolver, przeł. Kaja Gucio, wyd. Filia
Ta pozycja zgarnęła Nagrodę Pulitzera wraz z inną powieścią (Hernan Diaz za "Zaufanie"), więc jeszcze przed ukazaniem się na polskim rynku w znakomitym tłumaczeniu Kai Gucio wiadomo było, że będziemy mieli do czynienia z czymś, co warto przeczytać. Jak już sam tytuł wskazuje, dzieło Kingsolver nawiązuje do "Davida Copperfielda" Charlesa Dickensa. Nawiązuje to może mało powiedziane - mamy właściwie kopię fabuły, ale ta trawestacja pisarki jest bardzo interesującą, metaliteracką grą z oryginałem.
Akcja powieści zamiast w XIX w. Londynie dzieje się w latach 90. w górach południowej Appalachii, czyli prawdziwej dziurze. Jest nasączona m.in. dobijającymi obrazami nędzy, przez co czytanie jej jest mocnym doświadczeniem. I też dość specyficznym, bo "Demon Copperhead" jest wyraźnie podzielony na dwie części - w pierwszej akcja jest wartka, bo trudno nie czytać na jednym tchu historii chłopca, który mimo różnych przeciwności szybko dorasta na naszych oczach. W drugiej mamy trochę spowolnienie i większy nacisk na polityczny atak autorki wymierzony w amerykański system, który z łatwością wpycha ludzi w uzależnienia. Bildungsroman (powieść o formowaniu się) na takim poziomie nieczęsto wpadała nam w ręce w ostatnich latach.