Drogi pamiętniku... Prolog. A co będzie jeśli się nie spodoba?! Wiem, wiem, panowie Vandemar i Croup już niecierpliwie czekają. Richard. Przez duże R. Dalej też ważne, ale już nie tak istotne. To imię bowiem określa. W zasadzie, to określało kiedyś. Teraz ścieka na dzieci niebieską poświatą z telewizorów. Spływa wzruszeniem z rytmicznych piosenek o niczym, wykonywanych przez gołe brzuchy, rozdmuchane biusty i wychudzone nogi. Migocze się na szybko opadającej pianie strasznie długo warzonego piwa marki piwo. Rodzi się w bólach przeglądania brudzących umysł gazet codziennych. Londyn. Miasto historia. Głuchobrzmiący Big Ben. Tower, architektoniczna ślicznotka. Henryk dwudziesty dziewiąty i jego siódmy pryszcz, licząc od lewej. Coś koło tego, tak mi się przynajmniej zdaje... Nie jestem zawodowym historykiem. Bardziej może histerykiem amatorem.
Richard i Londyn. Dwaj przyjaciele z boiska. Jeszcze w uszach brzmią ostrzeżenia... Trzeszczący starczy głos wydobywający się ze szczeliny w poszarpanej rzeczywistości - "lepiej uważaj, złociutki". Ale kto dzisiaj wierzy bystrym oczom patrzącym przez ciebie jak skupione wiązki neutrino? Kto wierzy oczom zaklinaczy rzeczywistości mruczącym fałszywie brzmiącą mantrę o tym, że będzie lepiej albo gorzej, i że tylko oni mogą uratować cały Wszechświat, a z pewnością ciebie? A czy ty uwierzyłbyś słowom-ostrzeżeniom wymykającym się cichcem z brudnych ust nieznajomej staruszki?! Tak?! A ja nie wierzę twym zapewnieniom, my friend, moj drug...
Lubię twórczość Gaimana. Wieloznaczność. Nieokiełzaną wyobraźnię. Humor skradający się za słowami i znienacka wyskakujący z okrzykiem "a kuku!". Spojrzenie przez szczeliny świata. Zwichrowaną kolorystykę z dominującą czernią i bielą. Szum skrzydeł aniołów i szelest eleganckich ciemnych garniturów alteraniołów, aniołów-inaczej, antyaniołów czy jak kto je tam zwie. Pewna ostrość zdań, zdarzeń, myśli. Jak nóż błyskający nagim ostrzem, wchodzący miękko w ciało nieszczęsnego otyłego szczura na odwyku... Te drobne uwagi. Jak ta o absurdalnie, bezczelnie drogich kafejkach w galeriach czy o tchórzliwych wydarzeniach, które zawsze atakują nas watahami.
Drogi pamiętniku... Rozwinięcie. Rozwija się, rozwija jak rolka papieru. Oby nie było tylko po-stu-latem... O, panowie Vandemar i Croup zacierają ręce.
Lis i wilk. Węszący, dosłownie filtrujący powietrze dokoła. Jak skomplikowany analizator chemiczny. Nie spotkałeś ich jeszcze?! Pan Vandemar i pan Croup. Chyba jakoś tak... Jeden rosły, beznamiętny, o niezdrowym, paskudnym śmiechu. Drugi niski, oklapłe, przetłuszczone włosy i blada cera. Tak, krąży takich po ulicach całe mnóstwo. Ale ci noszą lekko wyświecone, podniszczone czarne garnitury. Mieszanka biznesmena, dziennikarza gazety ogólnokrajowej, doświadczonego gliniarza i trupiego uroku. Oczywiście, że ich nie spotkałeś. Bo przecież jeszcze żyjesz! Ha, ha, ha! Nie bój nic. Zjedz sobie pożywny rosół z gawrona, zapiekankę z węża lub jeśli lubisz koty... I wykup lepiej wielozerową polisę na dożycie w firmie Prawdziwie Zabawne Jutro spółka bez jakiejkolwiek odpowiedzialności.
U Gaimana nie mam tego porażającego uczucia przebywania w próżni. Tego przepływania przeze mnie eleganckich, błyskotliwych zdań pozbawionych treści. Sitcomowych myśli, żartów i zdarzeń z historii żab żyjących na brzegu wysychającego błotnistego bajora. Stoję na granicy światów. Przechylam głowę w prawo i widzę rzeczywistość, w lewo i widzę drugie dno. Schylam się, i gdzieś spod warstwy pyłu przeziera Pod. A u góry czuję wyraźnie głęboko oddychające Nad.
Drogi pamiętniku... Epilog. Czyli wszystko dobre co się w końcu kończy. Hepiendem. Puk! Puk!... Tego się można było spodziewać. Niezawodni, jak zwykle, Vandemar i Croup. No to baj, nie będzie żadnego sijulejter!
Nie przepadam za szczurami. One za mną chyba też nie. I nie ma to dla mnie znaczenia czy są to panie czy panowie. Jest to chyba kwestia zbyt długiego ogona. Nie przyciągają moich stóp miejskie kanały, schorowane wnętrzności miasta. Zatęchłe, zapomniane, wilgotne i mroczne. Z żółtozieloną mgłą snującą się bez celu. Jako wieczny tułacz-malkontent nie lubię też - tu lista w niekończącym się przygotowaniu, bo ciągle trzeba ją uzupełniać. Ale ścierpię to wszystko podlane sosem wyobraźni, z dodatkiem czarnych oliwek magii i plasterków ananasa humoru.
Lubię niespodzianki - byle były miłe. Nie takie jak zniknięcie w Ciemności na Moście Nocy, gdy zostaje po tobie tylko kilka rozsypanych koralików i wdzięczna pamięć ludzka. I nie takie jak spotkanie z niemytymi od dawna zębami pana Vandemara (a może Waldemara?). Bardziej takie jak batoniki wysypujące się z automatu bez wrzucania pieniążka. Lekko, he, he, stetryczały Hrabiowski Dwór mknący wagonem metra ku stacji Przeznaczenie. Lub dziwaczne kramy i stoiska na Ruchomym Targu próżności. Lubię czarodziejskie lustra, które poprawiają samopoczucie, ale nie uprawiają totalnego wazeliniarstwa. Szanuję Tajemnicę i tajemniczość. Tak, nie lubię się bać.
A za to bardzo, bardzo cenię sobie to światełko na końcu zaułka, które choć nikłe i trwożliwe budzi nadzieję. And last but not least (chyba się nie pomyliłem) lubię dobre zakończenie. Może być popijane niesamowitym świetlistym, wyjątkowo hmmm mocnym, białym winem z Atlantydy (niestety, ostatnia butelka, a szkoda), w towarzystwie samotnego anioła. Albo wyrażające się wyciągnięciem z kieszeni samotnego paciorka mówiącego "trzymaj się", podczas gdy ty stoisz na peronie stacji Niebyt i nie umiesz się zdecydować czy już odjeżdżać czy jeszcze chwilę zostać.
Fantasy. Może i fantasy. Co to ma w końcu za znaczenie?! A może tak jest lepiej i łatwiej. Aby przekazać coś od siebie i z siebie. Tu są emocje ubrane w słowa. Uczucia poukładane w akapity. Drżące energią, gwałtowne emocje wepchnięte w regularne czarno-szare kształty liter. Próbujące wydostać się z ich krępujących esów-floresów. Na tym polega dobra literatura. Na zakodowaniu uczuć w słowa. Tkwią jak uśpione na kartach książek. Namiętności, historie, kawałki życia, obrazy rzeczywiste i wymyślone. Ożywają pod wpływem czytania. Wychodzą z akapitów szepcząc, płacząc, śmiejąc się, myśląc. Ten świat nagle znowu żyje. Jeśli tylko nie był wcześniej martwy. Martwych słów nie można ocucić ani reanimować. U Gaimana opowieści po prostu żyją. Choć słowa czasami nie są tym, czym się wydają...