Po prostu iść. Pewnego dnia nagle wstać, zostawić wszystko i wyjść. Uciec od codzienności. Pozostać tylko ze sobą i wspomnieniami. Z ułamkiem człowieczeństwa zabarwionym przeszłością, tak po prostu iść, nie bacząc na nic. To jest chyba możliwe tylko w Stanach Zjednoczonych, przestrzeń, niezamieszkane tereny... i te ryby. Przyroda jest w stanie wyżywić każdego. Jeżeli tylko się postarać. „Ten człowiek utrzymuje się z łowienia ryb. Wędruje z miejsca na miejsce. A tędy akurat przechodzi jak to kiedyś ci co naprawiali garnki.”
Ten człowiek ma na imię Noe. Zajmuje się rybami. Sprzedaje to, co złowi, czasem coś naprawi, ale tak naprawdę poza sobą i specyficznym darem nie ma nic. Jego ślady, odbite w pyle drogi zdają się być dziwnie niematerialne. Tylko niektórzy, którym dane było go poznać, ci pamiętają, że potrzebował kaszy i mydła. Ale gdy odchodzi, nie pamięta o nim już nikt, choć w ludziach coś pozostaje. To poczucie, że dzień jest dobry, gdy jest odpowiedni na ryby. Gdy leniwy wiatr muska fale jeziora. Spławik lekko tańczy na maleńkich zmarszczkach wodnej powierzchni. Gdy wszystko wypełnia oczekiwanie. Świetlista dolina – Bowerstone, gdzie tym razem zatrzymuje się nasz bohater, to doskonałe miejsce na ryby. I dzień, w którym Noe tutaj zawitał, też był odpowiedni. I ludzie... i czas. To dlatego nasz bohater, do którego ryby garną się jak do Wielkiego Rybaka, zostanie tutaj, by złapać bassa. Tym bardziej, że właśnie zbliża się wielki rybacki konkurs, którego nie może przeoczyć. Nie on.
Świat Noego to Północna Georgia 1948 roku, przestrzeń powojennych cierpień. Rany nie zdążyły się jeszcze zabliźnić. Każdy kogoś stracił, każdy z mieszkańców przeżywa własny koszmar, tak jak tajemniczy przybysz, cichy, spokojny... a jednak przyciągający do siebie wszystkich. Sprawiający, że każdy się otwiera. Katalizator, a z drugiej strony ten, który też potrzebuje pomocy, daru zapomnienia. Świetlista dolina to pełnia symboliki opowieść o ludziach. Odczytać tę obsypaną nagrodami opowieść można dwojako. Jako obraz świata, ludzi, ich skomplikowanych relacji, przeszłości, która nad nimi wciąż ciąży, albo opowieść mitycznego Noego, który jak jego imiennik nie tyle gromadzi na arce pary przed potopem, ale raczej pomaga im żyć po jej opuszczeniu.
Nigdy nie łowiłem ryb. Nadal z podziwem spoglądam na ludzi „moczących kija w wodzie”. Szczególnie tu, nad Odrą. Jest w nich dziwna samotność, może i ten wyczuwalny w noweli Kaya mistycyzm? Przypominają mi Szymona Słupnika, filozofów, mędrców prostego życia. Czas wokół nich się zatrzymał, w powietrzu jest tylko oczekiwanie, ale oni tego nie zauważają. Nie jest przecież istotne czy coś złowią. Oczekiwanie na rybę, to ich czas na myślenie, ryba to tylko powód, by odkrywać siebie i innych. Noe, jest jak anioł, wszędzie gdzie przybywa sprawia, że wszystko dzieje się odrobinę lepiej. Książka nie porywa, nie ma w niej sensacji, tylko cichy szelest, spokój, bezgraniczna mądrość. To wspaniały obraz Północnej Georgii, która cierpi, ale stara się żyć. Zwykłych ludzi i ich codziennych zmagań. Spokojna lektura, na niespokojny czas.