Trwa ładowanie...
recenzja
26 kwietnia 2010, 16:06

Na ratunek sierotom Bataanu

Na ratunek sierotom BataanuŹródło: Inne
djni3bz
djni3bz

Według mistrza suspensu, na początku ma nastąpić trzęsienie ziemi, a potem napięcie winno rosnąć. Od wielu lat z różnym skutkiem, zazwyczaj opłakanym, rozmaici twórcy horrorów, thrillerów i kryminałów usiłują sprostać temu genialnemu w swojej prostocie przepisowi. Nie przypuszczałem jednak, że może on tak wybornie sprawdzić się w pozycji historycznej. Pierwsze strony książki Hamptona Sidesa Żołnierze widma to istne hitchcockowskie trzęsienie ziemi – plastyczny opis masakry w japońskim obozie przeraża brutalnością i naturalizmem, natomiast wstrząsające fragmenty traktujące o paleniu żywcem amerykańskich jeńców na długo pozostają w pamięci. Potem zaś, zgodnie z zasadą mistrza, napięcie jeszcze bardziej rośnie.

Kiedy Amerykanie wycofywali się z półwyspu Bataan, coraz bardziej spychani do Morza Południowochińskiego przez nacierającą armię japońską, byli trzebieni przez dokuczliwe choroby załamujące i tak już nadszarpnięte morale. Krwawa jatka nosząca wszelkie znamiona amerykańskich Termopil zakończona została złożeniem kapitulacji przez generała Kinga. Żołnierze masowo zaczęli składać swój los w ręce ludzi, o których japoński pułkownik rzekł: „Armia Cesarska to nie barbarzyńcy”. Fiodor Dostojewski napisał we Wspomnieniach z domu umarłych, iż „poprzez wizytę w więzieniu można ocenić stopień ucywilizowania danego społeczeństwa” – pierwszy rzut oka na warunki panujące w japońskim obozie jenieckim w Camp O’Donnell pozwalał zweryfikować szorstkie słowa pułkownika Nakayamy. Najpierw trzeba było do owego oddalonego o 120 km obozu dotrzeć – rozpoczął się eksodus, nie bez przyczyny nazwany marszem śmierci: trwająca trzy tygodnie mozolna ewakuacja pochłonęła życie ok. 750 Amerykanów i 5 000 Filipińczyków. Na końcu tej
swoistej via crucis czekało ich jeszcze gorsze piekło – w wyniku trwającej trzy lata katorgi, głodu, nędzy, chorób i dręczenia przez sadystycznych strażników, w obozie dokonała się istna hekatomba. Kiedy m.in. w wyniku braku elementarnej opieki medycznej zmarło 1500 osób, wspaniałomyślni Japończycy postanowili przenieść jeńców do obozu-matki w Cabanatuan, przez który 9 000 Amerykanów (niespełna 1/3 zginęła).

Wydarzenia roku 1945 sprawiły, że władze nagle przypomniały sobie o swoich żołnierzach-widmach Bataanu osieroconych przez generała MacArthura, ludziach, o losie których zadecydowały brutalne słowa sekretarza Stimsona: „są takie czasy, kiedy żołnierze muszą ginąć”. Na początku ostatniego roku wojny miał miejsce desant na Pacyfiku, dwa tygodnie później zaś 6 Armia pokonała już połowę drogi do Manili. Na trasie ich zwycięskiego marszu stanął jednak wspomniany obóz, pełen schorowanych, wycieńczonych jeńców. Z każdym krokiem żołnierzy amerykańskiej armii paradoksalnie malała szansa na przeżycie sierot Bataanu, nie było bowiem żadnych podstaw do łudzenia się, iż coraz bardziej popadający w obłęd i panikę Japończycy oszczędzą pogardzanych weteranów walk o półwysep. Poza tym zimna logika nakazywała usuwanie wszelakich dowodów i świadków zbrodni wojennych, tak więc istniały wszelkie przesłanki, że rzeź, jaka miała miejsce w Paadavanie może się powtórzyć. Jedyną szansą dla jeńców była zatem brawurowa akcja
ratunkowa, której miała podjąć się dobrowa jednostka – elitarny 6 batalion Rangersów. Czekał ich 50 km marsz 24 godziny na dobę, przez tereny rojące się od oddziałów nieprzyjaciela. Z pozoru dość irracjonalna – wszak ryzykowano życie doborowych żołnierzy stawiając na szali los pięciuset wycieńczonych jeńców – misja mająca na celu wyzwolenie obozu rozpoczęła się 28 stycznia 1945 roku. 121 Rangersów, jedna wyjątkowo skrzekliwa małpka oraz trzech reporterów pogrążyło się w dżungli, by spłacić dług wobec bataańskich widm.
Przyznam, że o ile temat marszu śmierci z Bataanu do Camp O'Donnell był mi znany, nie spotkałem się nigdy z historią rajdu na Cabanatuan, tak wspaniale opisanego przez Sidesa. Akcję odbicia jeńców przyćmiły zapewne inne ważkie wydarzenia – Iwo Jima, Okinawa oraz Hiroszima, bardzo mnie zatem cieszy, że miałem możliwość poznania tego zapomnianego epizodu wojny na Pacyfiku. Zresztą ostatnimi czasy ową historią zainteresowali się zachodni reżyserzy – Verhoeven ma nakręcić film o japońskim generale odpowiedzialnym za zabójczą wędrówkę do obozu, zaś w amerykańskich kinach wyświetlano “The Great Raid” traktujący o brawurowej wyprawie Rangersów. Nie mam zbyt dużej nadziei na rychłą emisję tych filmów w Polsce, pozostaje więc delektować się interesującą, wstrząsającą lekturą książki Hamptona Sidesa.

Zawiera ona obszerną, podzieloną tematycznie bibliografię lecz zaledwie jedno z wymienionych źródeł ukazało się na polskim rynku (i to dotyczące japońskiej kultury, a nie działań militarnych sensu stricte). Podczas lektury nie mogłem doszukać się żadnych przypisów, jednak rozumiem, iż ich brak spowodowany był troską o styl i tempo narracji, o czym wspomniał autor przy okazji podziękowań niezliczonym osobom, które przyczyniły się do powstania tej książki. Nie sposób nie wspomnieć również o bardzo interesujących fotografiach (Żołnierze widma zawierają dwie wkładki ze zdjęciami) – szczególnie polecam te wykonane przez uczestniczących w rajdzie fotoreporterów oraz zdjęcia zrobione w samym obozie. Ponadto w pozycji Sidesa znajdują się szczegółowe mapy: trasa marszu śmierci, szlak Rangersów oraz plan obozu.

djni3bz

Autor opierając się na licznych materiałach źródłowych, pamiętnikach, wspomnieniach ocalałych żołnierzy, dziennikach obozowych, dokumentach, listach i obszernych relacjach (zarówno japońskich, jak i amerykańskich) opisywanego przezeń dramatu, starał się jak najwierniej oddać tragizm ówczesnych wydarzeń. Znakomicie stopniuje on napięcie, co raz to przerywając dzieje akcji ratunkowej, by przedstawić egzystencję jeńców w obozie, ich próby organizowania sobie życia, zachowania godności i pozorów normalności w tych jakże anormalnych warunkach. Czasem Sides jest zbyt patetyczny – w pewnym momencie pomyślałem, że do obrazowego opisu brakuje już tylko amerykańskiej flagi łopoczącej na wietrze. Jak się okazało, ku mojemu rozbawieniu kilka stron później nie dość, że pojawiła się owa flaga, to jeszcze falowała rozkosznie, witając salutujących, płaczących na jej widok żołnierzy. Na szczęście skłonność do patosu nie jest ani zbyt częsta, ani na tyle irytująca, by w jakimkolwiek stopniu psuła przyjemność z lektury, a
przyznam, że przyjemność ta jest niebagatelna. Żołnierze widma urzekają wciągającym od pierwszych stron stylem, zaś dzięki niebanalnej fabule i wartkiej akcji nie jest to sucha, beznamiętna pozycja historyczna, czyta się ją niczym dobrą, pełną napięcia książkę beletrystyczną.

djni3bz
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
djni3bz

Pobieranie, zwielokrotnianie, przechowywanie lub jakiekolwiek inne wykorzystywanie treści dostępnych w niniejszym serwisie - bez względu na ich charakter i sposób wyrażenia (w szczególności lecz nie wyłącznie: słowne, słowno-muzyczne, muzyczne, audiowizualne, audialne, tekstowe, graficzne i zawarte w nich dane i informacje, bazy danych i zawarte w nich dane) oraz formę (np. literackie, publicystyczne, naukowe, kartograficzne, programy komputerowe, plastyczne, fotograficzne) wymaga uprzedniej i jednoznacznej zgody Wirtualna Polska Media Spółka Akcyjna z siedzibą w Warszawie, będącej właścicielem niniejszego serwisu, bez względu na sposób ich eksploracji i wykorzystaną metodę (manualną lub zautomatyzowaną technikę, w tym z użyciem programów uczenia maszynowego lub sztucznej inteligencji). Powyższe zastrzeżenie nie dotyczy wykorzystywania jedynie w celu ułatwienia ich wyszukiwania przez wyszukiwarki internetowe oraz korzystania w ramach stosunków umownych lub dozwolonego użytku określonego przez właściwe przepisy prawa.Szczegółowa treść dotycząca niniejszego zastrzeżenia znajduje siętutaj