Po moim pierwszym, średnio udanym, spotkaniu z prozą Luisa Sepulvedy (Dziennik sentymentalnego killera Kajman), sięgnąłem po tę książkę z lekkim niepokojem. Wybitne dzieła rozbudzają w nas nadzieje, porażki budzą niepokój w którym też kryje się, lękliwa jednak i bardzo niepewna nadzieja. A tu miłe zaskoczenie. Lepiej, ciekawiej napisana historia.
W zdaniach, między wierszami, kryje się ta żywa, gorąca nuta pisarskiej pasji. Prawdziwa i czysto brzmiąca. Wisi w zanieczyszczonym powietrzu, zaburzając spokój jego drobinek, przekazując własną radosną energię cząsteczkom tlenu, kurzu i pyłu które nas otaczają. Brzmi, docierając spienioną grzywą fal akustycznych do naszych zmysłów.
To czuć, gdy pisarz na siłę stara się wyczarować coś ciekawego. Dla sławy, pieniędzy... Grzebie w cylindrze pomysłów i możliwości, grzebie z mozołem, poci się niemiłosiernie i tryumfalnie wyciąga... chudego, wystraszonego, gołego jak naga prawda zajączka. A miał być, zgodnie z obietnicą wydawcy, elegancko ubrany, stepujący królik poliglota. A nam czytelnikom pozostaje wtedy pełnia księżyca i naturalne w tym przypadku wycie do niego o północy.
We wszelkiej twórczości najgorszy jest fałsz. A tam, gdzie jest szansa na niezłe pieniądze tam fałsz stoi niecierpliwie i czeka na swoją szansę. Można zrozumieć i wybaczyć brak talentu, niedostatki formy, ubóstwo treści, nieciekawe ujęcie tematu. Nie można jednak spokojnie przejść nad fałszywo brzmiącą nutą, nad tym pół tonu niższym dźwiękiem, który próbuje udawać coś innego niż jest w rzeczywistości. I głosi, że on jest doskonały, a my jesteśmy przygłuchawi, stetryczali, zdziwaczali i zaściankowi. Nie można milczeć nad tą niewymuszoną formą zakłamanej wypowiedzi.
W tej powieści Sepulvedy nie czuć fałszu. Pisze szczerze o tym co go fascynuje, czym żyje, w co wierzy. To widać, słychać i czuć. Inną sprawą jest czy nas czytelników też to zauroczy.
"Przejrzyste niebo wisiało tak nisko nad głową, że miało się ochotę wyciągnąć rękę i dotknąć gwiazd".
Przygoda, podróż, pierwsze zarobione własnymi rękami i ciężką pracą pieniądze. Nieodparty urok dzikiej przyrody Ziemi Ognistej. Wzburzone morskie fale; ostre, nieugięte skały; zimny, przeszywający jak spojrzenia starych wilków morskich wiatr; lodowata morska kipiel. Spełnienie marzeń młodego chłopaka o wielkiej przygodzie. I trwały, niezanikający ślad w pamięci. A po latach powrót w to samo miejsce, ale już z innym bagażem doświadczeń, przeżyć, myśli.
Sepulveda jest zarazem obrońcą świata przyrody jak i oskarżycielem sił, które ją niszczą. Ludzi, którzy na ogół dla zysku bezmyślnie sięgają po bogactwa Ziemi, wyrywając je bez opamiętania i bez zastanowienia. Widać to na całym świecie. W krajach biednych i bogatych. Zgadzam się, że w krajach bogatych motorem niszczenia jest chęć zysku. A w krajach biednych?!
Mówi się, że biednych nie stać na ekologiczne fanaberie. Popatrzmy na nasze rzeki i jeziora, na zabrudzone i dopiero od niedawna powoli coraz mniej zatruwane morze. Chęć zysku nie tylko niszczy. Ona także sprawia, że rzeki w wielu miastach krajów rozwiniętych są czyste, że dba się o morze, plaże, góry, jeziora i lasy.
A u nas, nie z chęci zysku przecież zamieniono rzeki w ścieki. Raczej z głupoty i pogardy dla przyrody. Bo Państwo, Historia, Sprawiedliwość, Plan i inne górnolotne hasła bez treści były na pierwszym miejscu. A człowiek i jego środowisko nie były tak ważne jak kolejne wielkie osiągnięcia przemysłu ciężkiego, lekkiego, zbrojeniowego. Za wszelką cenę, a więc i za cenę zdewastowanego środowiska. Co to ma w końcu za znaczenie kto niszczy świat: Chińczycy, Amerykanie, Rosjanie czy Japończycy?!
Niszczą go często ludzie dobrze wykształceni, kończący świetne uczelnie ekonomiczne. Oczytani i pozornie światli. To przecież oni stoją za dużymi międzynarodowymi koncernami, za wielkimi firmami. Niszczą skorumpowani urzędnicy agend państwowych i międzynarodowych, o ustach pełnych wzniosłych haseł. Niszczą prości ludzie, którzy nie widzą nic poza swoim najbliższym sąsiedztwem. Traktujący na co dzień las, rzekę, jezioro jak tanie wysypisko. "Produkujący" tony śmieci i nie zaprzątający sobie głowy co z nimi się dzieje.
W myśl pięknej zasady: "Po nas choćby i potop". Czy jest różnica gdy coś niszczymy z głupoty, lenistwa lub dla zysku?! Efekt jest w końcu ten sam, choć skala może być różna.
Walczący, rozideologizowani, skrajni ekolodzy nie budzą we mnie ciepłych uczuć. Korzystają z wszelkich udogodnień cywilizacji, którą ogłosili wrogiem. Z trujących środowisko samolotów, samochodów, statków. Zaciągają się papierosami znienawidzonych koncernów tytoniowych, popijając drogi alkohol innych koncernów, ubierając się w odzież kolejnych wielkich producentów.
Skrajności pociągają, ale czy są tak do końca dobre?! W niektórych ekologicznych wizjach ludzie powinni wymrzeć (poza rzecz jasna ekologami tworzącymi te wizje).
Ta powieść Sepulvedy ma swój urok. Gdyby tak trochę zawęzić i sprecyzować ogólnikowość pewnych sądów, odrzucić pewne uprzedzenia, to myśli tu zawarte są jak najbardziej słuszne. Gdyby tak jeszcze odfiltrować oszałamiające nagromadzenie nazw wysepek, kanałów, zatok, górzystych pasm, lagun.
Bez szczegółowej mapy nie „razbieriosz”, kak gawarjat kartografowie. Jak ktoś nigdy nie był w tym rejonie świata, to będzie stał jak bezbronny morświn i patrzył wystraszonymi ślepkami. Jedyną metodą jest po prostu wskoczyć na żaglówkę myśli i łapiąc wiatr w żagle omijać te nazwy z gracją, płynąc tak jakby ich nie było.
Omijać zbędne słowa jak zdradzieckie mielizny i niebezpieczne rafy koralowe. A wtedy żegluje się po tej jakby nie było pasjonującej i przejmująco, z pasją napisanej książce, z dużą przyjemnością.