Ach ten cudowny, nieoczekiwany przypadek, wszędzie wpychający swój krzywy i zbyt duży nos. To on sprawia, że wiele rzeczy dzieje się naprawdę, a nie na niby. Jemu zawdzięczam, że wziąłem do ręki książkę o staroświecko brzmiącym i zalatującym XIX wiekiem tytule. To on sprawił, że na wiosennej łące spotkali się Sherlock Holmes, detektyw-emeryt i panna Mary Hudson Russell, piętnastoletnia wówczas feministka. Panna o bystrym umyśle, ostrym i wyjątkowo uszczypliwym, nawet jak na kobietę, języku. Wrodzonej, choć okresowo hormonalnie jeszcze wzmocnionej wrażliwości. Co się tyczy sławnego Sherlocka Holmesa, to była to trochę inna postać niż ta nakreślona w opowieściach dobrodusznego doktora Watsona.
„Tworzyliśmy osobliwą parę: niezdarna dziewczyna w okularach i wysoki, sardoniczny odludek, oboje obdarzeni czy też pokarani bezlitosnym, ostrym jak nóż intelektem, który odstręczał od nich wszystkich prócz najbardziej wytrwałych.”
Prawdę mówiąc intelekt sam w sobie rzadko odstręcza innych. Czynią to raczej słowa i zachowanie, a więc różne formy wyrażania tego intelektu. Spotkanie tych dwojga osób stało się przyczynkiem do ich wieloletniej znajomości, przyjaźni, współpracy. Książka jest właściwie opowieścią o tym związku, widzianym oczami panny Hudson.
Akcja książki nie biegnie jak oszalały koń. Jest to rodzaj opowieści z szerokim tłem i to właśnie decyduje o tym, że książkę czyta się bardzo przyjemnie. Preferuję literaturę o dość bogatym tle psychologicznym, ukazującą ludzi w różnym świetle, w całej ich wielkości i małości, bogactwie złożonych uczuć i motywacji. Postaci będących raczej wyklejanką z różnobarwnych papierków niż wycinanką z jednokolorowego twardego brystolu. Panna Mary, narrator, jest na początku postacią jakby ciut nieautentyczną. Jak na piętnastolatkę jest zbyt dojrzała i elokwentna. Sam po prostu takich błyskotliwych nastolatek w życiu nie spotkałem, co oczywiście nie oznacza, że ich nie ma, acz może świadczyć o tym, że są rzadkością. Potem wraz z kolejnymi latami pewne jej cechy przestają drażnić. Nabiera autentycznych, jakże życiowych kolorów.
Książka, jak wspomniałem wcześniej, ma szerszą perspektywę. Jest czymś więcej niż kolejnym kryminałem. Zawiera myśli o życiu, wojnie, przyjaźni, zaufaniu. Jest dosyć osobliwa, z własnym, oryginalnym klimatem i urokiem. Tak, właśnie urokiem. Jest wiele książek ciekawych, sporo wciągających, mnóstwo dobrze napisanych. A zwyczajnie urokliwych, nie ma zbyt wiele.
Pokazuje dojrzewanie i dorastanie. Dojrzewanie prawdziwej przyjaźni, opartej na wzajemnym zrozumieniu, poszanowaniu i akceptacji. Akceptacji nie tylko tych najmilszych, ale i tych mniej przyjemnych cech drugiej osoby. Dorastanie do odpowiedzialności nie tylko za siebie (co jest prostsze) ale i za innych. Taka książka jest nie tylko przyzwoitą rozrywką dla szerokiego grona czytelników, ale i niesie ze sobą jakieś trwalsze głębsze refleksje. I to chyba jest w przypadku Uczennicy pasiecznika jej dużym plusem.