My, kopacze spod Treblinki - Tomasz Pstrągowski pisze o "Złotych żniwach" J. T. Grossa
Teza Grossa jest przerażająca. Jego zdaniem nie było nic dziwnego i wyjątkowego w grabieniu Żydów. I w pokątnym wspieraniu Zagłady. Kopacze nie są więc dla niego wyjątkiem, ale przykładem szerszego zjawiska, które odbierało Żydom prawo do jakiejkolwiek własności. Przecież i tak zginą.
* "Skrót gospodarczo-moralnego stanowiska przeciętnego Polaka wobec tragedii Żydów wygląda tak: Niemcy, mordując Żydów, popełnili zbrodnię. Za tę zbrodnię Niemcy poniosą karę, Niemcy splamili swoje sumienie, ale my - my już teraz mamy same korzyści i w przyszłości będziemy mieli same korzyści, nie brudząc sumienia, nie plamiąc dłoni krwią*".
Autorem tych brutalnych słów nie jest Jan Tomasz Gross , ale Kazimierz Wyka , Polak, zasłużony literaturoznawca, profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego. Zacytowałem je, bo temat Złotych żniw to nie wymysł Grossa , w oczach prawicowej publicystyki polakożercy i zdrajcy, ale problem, który dostrzegają często nawet Polacy. I choć książce Grossa można wiele zarzucić, to nieporozumieniem jest mówienie, że niesłusznie oczernia ona Polaków.
Przede wszystkim Gross nie celuje tylko w Polaków. Złote żniwa są oskarżeniem wobec całej Europy i wszystkich europejczyków. Niemal każdy rozdział i każda makabryczna wyliczanka rozpoczyna się od przypomnienia, że postawa Polaków wobec Holocaustu nie była w Europie wyjątkowa. O obojętność wobec Zagłady i czerpanie z niej korzyści oskarżeni zostają Grecy, Ukraińcy, Austriacy, Francuzi. Gross , jakby spodziewając się zarzutów, że uwziął się na Polskę, zastrzega, że egzamin z empatii oblaliśmy wszyscy. Nie zapomina też, kto jest sprawcą. "(…) katastrofa europejskiego żydostwa - nigdy dość tego powtarzać - ma miejsce za sprawą nazistów, Niemców, którzy podbijają niemal cały kontynent i w pewnej chwili przystępują do systematycznego
mordowania Żydów" (s. 114) - podkreśla z całą siłą i przypomina, że zjawisko, którym się zajmuje, miało miejsce "na obrzeżach zagłady Żydów", tak jak to napisano w tytule książki.
Ale nawet jeżeli to były tylko obrzeża, a główny ciężar winy spoczywa i spoczywać będzie na Niemcach, to nie powód, by tematu nie poruszać. I nieprzekonująco brzmią argumenty przeciwników Grossa o tym, że wielu Polaków zachowało się szlachetnie. Profesor z Yale temu nie przeczy, ale wybiera pisanie o drugiej stronie medalu. Owszem, wielu Polaków (najwięcej ze wszystkich nacji) to Sprawiedliwi wśród Narodów Świata, ale wielu ze Sprawiedliwych bało się przyznać do odznaczenia nadawanego przez instytut Yad Vashem. Obawiało się reakcji sąsiadów, którym nie starczyło sprawiedliwości.
To właśnie sąsiedzi, po raz kolejny, najbardziej interesują Grossa . Porządni, normalni obywatele ("odznaczający się całą harmonią cnót" jak napisałby Michał Głowiński ), którzy postawieni w ekstremalnej sytuacji postanowili przyłączyć się do makabrycznego dzieła nazistów. Lub po prostu skorzystać z sytuacji i przywłaszczyć sobie nieco żydowskiej własności. Tę szarą strefę moralności ówczesnych Polaków Jan Karski nazywa "wąską kładką, na której spotykają się zgodnie Niemcy i duża część społeczeństwa polskiego". To ludzie sprzedający po astronomicznych cenach wodę Żydom czekającym na śmierć w obozie zagłady. Albo chłopi wyzyskujący swoich żydowskich sąsiadów potrzebujących pomocy, ukrywający ich tylko tak długo, aż nie skończą się im pieniądze, by potem ich wydać Niemcom lub samemu zgładzić.
Punktem wyjścia dla rozważań autora Złotych żniw jest fotografia przedstawiająca kopaczy z okolic Treblinki na masowym grobie (jej autentyczność była podważana, Gross polemizuje z tymi zarzutami w przypisach). Zebrani na zdjęciu Polacy poszukują kosztowności pozostałych po spalonych w krematoriach Żydach - czasami były to zegarki, czasami drobna biżuteria, a czasami złoty ząb. Teza Grossa jest przerażająca. Jego zdaniem nie było nic dziwnego i wyjątkowego w grabieniu Żydów. I w pokątnym wspieraniu Zagłady. Kopacze nie są więc dla niego wyjątkiem, ale przykładem szerszego zjawiska, które odbierało Żydom prawo do jakiejkolwiek własności. Przecież i tak zginą.
Polemiści Grossa zarzucają mu jednostronność, przypominają, że za pomaganie Żydom groziła kara śmierci. Ale autor Złotych żniw zwraca uwagę na fakt, że okrutne prawodawstwo III Rzeszy Polacy bardzo odważnie ignorowali i omijali, gdy chodziło o inne sprawy - chociażby przynależność do organizacji niepodległościowych. Większość Polaków - kontynuuje swoje rozumowanie Gross - nie przeciwstawiała się Holocaustowi, gdyż uważali, że jest on pożyteczny i upatrywali w nim okazję do wzbogacenia się.
Często odbywało się to bardzo nieświadomie, na najbardziej podstawowym poziomie. Świetnie obrazuje to przywoływana w książce (s. 126) rozmowa pomiędzy zwykłą Polką, a zwykłą Żydówką. "Buty to mogłaby mi paniusia zostawić", mówi Polka. "Ja jeszcze żyję", odpowiada Żydówka. "Ojejku, o dyć ja nic nie mówiłam, ino że buty fajne".
Takich scen jest tutaj więcej. Zebrane w jednym miejscu tworzą przerażającą mozaikę ludzkiej małości. I nieco szkoda, że ten obraz rozmywa się z powodu warsztatowych wpadek Grossa .
Czasami są to proste niedopatrzenia, jak powoływanie się na wypowiedź na forum internetowym i czynienie z niej poważnego przypisu (kto zna specyfikę Internetu ten wie, jak ryzykowne jest ufanie jego użytkownikom). Czasem jednak problem jest poważniejszy. * Grossowi zdarza się szacować ofiary i sprawców "na oko", bez podawania podstaw, "bo tak mu się wydaje". Przy tak drażliwym temacie to ryzykowne - i nie tłumaczy tego chowanie się za formą "eseju historycznego".*Niekiedy też w odczytywaniu źródeł autor pozwala sobie na zbytnią swobodę, jakby nie pisał poważnej książki o Zagładzie, a kolejną stronę prywatnego pamiętnika.
"Chłopi i chłopki z okolic Treblinki to nie tylko kopacze zajęci poszukiwaniem złota na terenie poobozowym. To doświadczeni handlarki i handlarze, rodzice przyjaciółek wachmanów, gospodynie gotujące dla nich pożywne obiady, gospodarze odsprzedający pożydowskie zegarki i pierścionki. Już się najprawdopodobniej pobudowali, ale pole cmentarne wciąż kusi" (s. 71) - pisze Gross , a czytelnik ma pełne prawo zawołać "Sprawdzam!" i złapać autora na blefie. Ach ta publicystyczna forma…