To nie żaden dowcip, Barcelona naprawdę jest stolicą Polski. Od bardzo dawna, co najmniej od dwóch stuleci, Katalończyków nazywa się w Hiszpanii „Polakami”. To, co miało być szpilką, uszczypliwą aluzją do odmienności nacji uważanej przez Kastylijczyków za mniej temperamentną, mniej wylewną i w ogóle jakoś dziwnie północną, od kilku dziesięcioleci stało się pozytywną autoidentyfikacją. Mieszkańcy Barcelony najwyraźniej uważają, że krajanie Sławomira Mrożka mają nie tylko Jana Pawła II i Lecha Wałęsę, ale jeszcze coś, czego warto im zazdrościć: szczególne poczucie humoru, a właściwie – poczucie absurdu. Najpopularniejszy program satyryczny, emitowany od lat w katalońskiej telewizji, nazywa się „Polónia” i żegna swoich widzów planszą z napisem „KONIEC”.
Książka Ewy Wysockiej, mieszkającej w Barcelonie od lat, opowiada o relacjach polsko-katalońskich, oglądanych z tamtejszej perspektywy. A zatem czytelnik przemierza miasto śladami Polaków (tych z Polski) – od żeglarzy sprzed wieków po dzisiejszych kibiców Barçy, których to w Polsce liczy się pewnie w setkach tysięcy. Dowiemy się, kogo z naszych autorów Katalończycy czytają, czyjej muzyki słuchają, który reżyser cieszy się tam estymą, jakiego polskiego dania chętnie spróbują, a jakiego za nic w świecie – a wszystkie te anegdoty złożą się w ciekawą całość, mówiącą miedzy innymi o tym, że doświadczenie paru dziesięcioleci opresyjnej, zakłamanej, narzuconej z zewnątrz dyktatury niezależnie od jej koloru sprawia, że z Katalończykami rozumiemy się w lot i tak samo doceniamy finezyjny dowcip, wyostrzony pod lupą cenzury. Ale są w tej książce i tematy całkiem poważne, na przykład heroizm służb konsularnych w czasie drugiej wojny światowej. Wystarczy spojrzeć na mapę, żeby zauważyć, że granicę francuską od zbawczej
Portugalii, skąd odpływały statki do Ameryki, dzieliła kilkusetkilometrowa trasa przez Hiszpanię generała Franco. W Barcelonie przygarniano, karmiono, zaopatrywano w dokumenty i wyprawiano w dalszą drogę tysiące Polaków. Działo się to z inicjatywy i staraniem pracowników Konsulatu Honorowego rządu londyńskiego, w większości Katalończyków, którzy dla tej misji narażali swoja wolność, a pewnie i życie. Autorka nie tylko oddaje im hołd, ale i przywraca o nich pamięć. Przypomina też, na przykład, Waltera Rozitsky’ego, jednego z legendarnych zawodników FC Barcelona z lat 1911-1914, prawie na pewno Polaka, choć z francuskim paszportem, i wielu innych Polaków, dawnych i współczesnych, którzy pozostawili swój ślad w katalońskiej stolicy.
I nie dziwmy się, że w podniosłych chwilach Katalończycy śpiewają „Mury” Jacka Kaczmarskiego. Tę pieśń, tak naprawdę, napisał wielki, kataloński bard Lluís Llach, nosi ona tytuł „L’estanca”, czyli „Pal” i w oryginale nie kończy tak pesymistycznie. A Kubańczycy znają ją z przetłumaczonym tekstem Kaczmarskiego. W każdym razie – polskie klimaty…