Mroczny rozdział w historii Szwecji. "Nie zdążyliśmy się nigdy pożegnać"
Zguba reniferów instynktownie wędrujących na północ, zostawianie saamskich dzieci u krewnych, rozpad rodzin, systemowa dyskryminacja rasowa, wynaradawianie. To wszystko wpisuje się w jeden z mroczniejszych rozdziałów w historii Szwecji, opisany w książce "Panowie nas tu przesiedlili".
Ponad 100 lat temu Norwegia uzyskała niepodległość, a Saamowie, rdzenni mieszkańcy dalekiej północy kontynentu europejskiego, którzy przez wieki swobodnie przemieszczali się z reniferami między letnimi i zimowymi pastwiskami, stali się nagle solą w oku młodego państwa. Uznano ich za element obcy, do tego norwescy rolnicy potrzebowali ziemi. W 1919 r. Szwecja i Norwegia doszły więc do porozumienia w sprawie ograniczenia migracji zwierząt i ludzi między oboma państwami.
Takie jest tło jednego z mroczniejszych rozdziałów w historii Szwecji. Aby wykorzenić koczownicze zwyczaje Saamów, szwedzkie władze zarządziły przeniesienie hodowców reniferów z dalekiej północy na tereny położone nieco bardziej na południe w ramach "dyslokacji". Dla Saamów było to jednak bággojohtin – przymusowe przesiedlenie. Pierwsi, których zmuszono do opuszczenia domów, wierzyli, że dane im będzie jeszcze je kiedyś zobaczyć.
Dzięki uprzejmości wyd. Marginesy publikujemy fragment książki "Panowie nas tu przesiedlili. O przymusowych przesiedleniach w Szwecji" Elin Anna Labba (przełożyła Agata Teperek).
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
"Halo Polacy". Wybrała życie w szwedzkiej krainie. "Przyjechałam tutaj przerażona"
W szczelinie skalnej leżą rozłupane kości. Przy kolejnym kamieniu zardzewiały odłamek. Zielonkawy, szorstki w dotyku. Fragment pozostawionego tu miedzianego kociołka?
Odkładam go z powrotem w to samo miejsce, ostrożnie, jakby miał się rozsypać. Może to być ślad dawnych mieszkańców. Może leżał tu, odkąd zostali przesiedleni?
Wcześniej było tego więcej – mówią ci, którzy tu przychodzili – to znaczy pozostawionych przedmiotów. Podręczników ze szkoły letniej. Garnków i takich tam. Może pod moimi nogami, przykryte gałęziami, leżą rzeczy, które musieli zostawić? Gdzieś tutaj mieszkali nasi krewni, jak dotąd nikt nie był jednak w stanie powiedzieć dokładnie gdzie. Podążali za reniferami, aż wreszcie nie było im już wolno tu przychodzić.
Ministrowie spraw zagranicznych Szwecji i Norwegii podpisali 5 lutego 1919 r. Konwencję o wypasie reniferów, która zainicjowała przymusowe przesiedlenia. 202 paragrafy, wydrukowane na eleganckim papierze i oprawione w okładkę w takim samym intensywnie niebieskim kolorze jak gákti, zaczęły obowiązywać w 1923 r.
W umowie Szwecja i Norwegia dochodzą do porozumienia w sprawie przepędzenia reniferów z pastwisk na wybrzeżu. Odcinają wyspy i półwyspy, a na terenach bliżej granicy ograniczają pogłowie zwierząt. Konwencja zamyka pas przybrzeżny dla ich hodowców, aby otworzyć możliwości przed rolnikami. Renifery, które co roku przenoszą się na wybrzeże, nazywa się czasem "plagą". Nie ma tam miejsca na wymierające zajęcia, a za takie uchodzi ich hodowla. Do tego jest ona domeną rasy, która także uchodzi za wymierającą. Norwegia jako młode, teraz już suwerenne państwo, przez wiele dziesięcioleci pracowała nad tym, aby pozbyć się reniferów i podążających za nimi ludzi. Kraj ma być norweski, mają w nim mieszkać jedynie mówiący po norwesku Norwegowie. Ivar Björklund, profesor kulturoznawstwa, tłumaczy, że w gruncie rzeczy chodzi o darwinizm społeczny.
Saamowie nie uchodzą za równie rozwiniętych co inni. Reprezentują coś bardziej pierwotnego. "Postrzega się ich jako niemających z nami nic wspólnego, obcych przedstawicieli wymierającej kultury. Uważa się, że ich zniknięcie pozostaje kwestią czasu. Najzwyczajniej pasują do wyobrażenia the other, tych, którzy są inni niż my i od których z chęcią byśmy się zdystansowali". Ivar Björklund zwraca uwagę, że państwo norweskie miało do dyspozycji wszystkie narzędzia niezbędne do tego, żeby się zdystansować.
W lutym 1919 r. szwedzkie władze przesiedlają pierwsze rodziny. Te, które mają letnie siedziby w Soltunjávri na wyspie Ráneš (Ringvassøya) na północny zachód od Tromsø. Dochodzi do tego już tydzień po podpisaniu konwencji, atrament ledwie zdążył wyschnąć. Co ci ludzie mają zrobić ze swoimi goahti? Spiżarniami? Zagrodami dla reniferów? Krewnymi? Przyjaciółmi? Czy jeszcze kiedyś się zobaczą? Młodzi szybko się pobierają, żeby przesiedlono ich razem. Biorą śluby w popłochu, bez cienia radości na twarzach. Wytypowane rodziny pospiesznie zakładają uprząż reniferom i przenoszą się najpierw na tereny przypisane wspólnocie Saamów Unna tjerusj w gminie Jiellevárre (Gällivare).
Wszystko toczy się tak szybko, że władze dopełniają formalności już po fakcie. Ludzie podpisują wnioski o przesiedlenie po przybyciu na miejsce. W dokumencie sformułowanym przez Urząd do spraw Lapończyków pozostawiono miejsce na podpisy. Kreślą więc krzywo swoje inicjały.
Ile rozumieją z tej konwencji? Ten akt prawny spisano po norwesku i szwedzku i dopiero później przełożono na fiński. Nigdy nie przetłumaczono go na język Saamów, język, w którym mówi się tu od tysięcy lat. Wiele osób – tak jak Ánne Márjá – nigdy nie chodziło do szkoły i oprócz fińskiego i łamanego norweskiego znają tylko język ojczysty. Gdyby wiedzieli, co się dzieje, nigdy nie zostawiliby dzieci u krewnych i nie porzucili, ot tak, swojego dobytku. Słyszę, jak wielu powtarza w wywiadach: "Nie zdążyliśmy się nigdy pożegnać".
Wiosną 1920 r. w okolicach Nearvá (Mertajärvi) i Gárasavvon pakuje się kilka długich ráidu. 70 osób dostaje zawczasu wypełnione wnioski o przeniesienie do gmin Jiellevárre (Gällivare), Jåhkåmåhkke (Jokkmokk) i Árjepluovve (Arjeplog). Ánne Márjá z Guhturem i dziećmi docierają do Tuorpon w 1920 r. Szukam jej opowieści o tym, co się wtedy działo, ale znajduję tylko kilka zdań podobnych do tego odłamka, który podniosłam. Ta, która śmieje się na wspomnienie letnich pastwisk, nie chce pamiętać samych przenosin. Na nagraniu mówi, że marzyła o tym, aby odwiedzić grób ojca, ale nigdy tam nie dotarła. Potem wzdycha i woli mówić o czym innym. Brakuje jej słów, żeby wyrazić swoje przeżycia.
Na szczęście są inni, którzy ze szczegółami opisują podróż na południe. Pastwiska, ślizganie się na śniegu, pogodę. Stawiające opór renifery. Są przyzwyczajone do kierowania się wiosną na zachód. Trzeba je z całych sił nakłaniać do tego, aby szły na południe, w niewłaściwym kierunku.
Powyższy fragment pochodzi z książki "Panowie nas tu przesiedlili. O przymusowych przesiedleniach w Szwecji" Elin Anna Labba (przełożyła Agata Teperek), która ukazała się nakładem wyd. Marginesy.
W najnowszym odcinku podcastu "Clickbait" rozmawiamy o "Czasie krwawego księżyca" i prawdziwej historii stojącej za filmem Martina Scorsese, sprawdzamy, czy jest się czego bać w "Zagładzie domu Usherów" i czy leniwiec-morderca ze "Slotherhouse" to taki słodziak, na jakiego wygląda. Możesz nas słuchać na Spotify, w Google Podcasts, Open FM oraz aplikacji Podcasty na iPhonach i iPadach.