Kryminały Aleksandry Marininy zaczęto w Polsce wydawać z piętnastoletnim opóźnieniem, a po dziesięciu latach pościgu okazuje się, że autorka wyprzedziła polskie przekłady o parę okrążeń i aktualna różnica czasu wynosi lat dwadzieścia. „Jasna strona śmierci” powstała w roku 1996 i nie jest to fakt zupełnie bez znaczenia. Powieści z milicjantką Anastazją Kamieńską są mocno zakorzenione w moskiewskim „tu i teraz”, przy czym nie chodzi tu o wierne dokumentowanie szczegółów życia codziennego – pracoholiczka Kamieńska raczej służbowo podgląda życie innych, niż żyje własnym – bardziej o ludzką mentalność i jej przemiany.
Wydawać by się mogło, że w Rosji we wczesnych latach dziewięćdziesiątych XX wieku głównym motywem zbrodni są pieniądze, bardzo wielkie pieniądze. Może i tak, ale większość bohaterów Marininy (przynajmniej tych, których poznaliśmy do tej pory w polskich przekładach) wydaje się na ich blask równie mało wrażliwych, jak ascetyczna główna bohaterka. Charakterystyczne dla tej serii jest, że negatywni bohaterowie raczej nie osiągają swojej pozycji majątkowej i społecznej „po trupach”, ale zbrodnie mają ich ochronić przed utratą pozycji. U Marininy wyjątkowo często zabijają zatem psychopatyczni naukowcy, próbujący ukryć, że ich wybitne sukcesy bazują na totalnie nieetycznych doświadczeniach na ludziach, albo też osoby o wysokim statusie, którym nagle ukazują się upiory z dawno wymazanej z pamięci, niechlubnej przeszłości.
Tym razem poznamy jednak ludzi, którym niezbyt się w życiu wiedzie, a także przykład męskiej przyjaźni i przyjaźni damskiej. Co do dziewcząt – to klasyczny duet szarej myszki i przebojowego wampa. Obie chcą być menedżerkami w hotelu, obie wyjeżdżają do Turcji na praktykę, załatwioną przez jakichś szemranych kolesiów. Wracają osobno. Obie przekonują się, że modelowy wzorzec moskiewskiej kariery dla ambitnych dziewcząt, czyli skuteczne odbicie żonie dobrze ustawionego męża jest równie niełatwe dla bezbarwnej myszy, co dla efektownej, przebojowej nimfomanki. Zanim wszystko się (źle) skończy, zdążą się śmiertelnie znienawidzić.
Za to męska przyjaźń jest jak stal. Z trzech przyjaciół – naukowców tylko jeden odnalazł się w nowych czasach – prywatnych uczelni, fundacji, rządowych agend i międzynarodowych konferencji. Dwaj pozostali, wyrwani przez niego, ku zgrozie żon, z ciepłych, uniwersyteckich posadek, ciągną za nim, jak ogon za kometą, odwalając czarną robotę, poświęcając prywatne życie na chwałę charyzmatycznej gwiazdy – czasem klnąc pod nosem, ale wciąż uważając się za przyjaciół.
Nie jest to Marinina w szczytowej formie. Śledztwo wlecze się ślamazarnie, niewiele pomagają zbiegi okoliczności (cecha szczególna kryminałów pisywanych damską rączką), w sukurs Kamieńskiej przychodzi zatem znana już z „Czarnej listy” pisarka Tatiana Obrazcowa, tradycyjnie spędzająca większość czasu na przekonywaniu (powieściowych mężczyzn, czytelników, ale głównie siebie), że można mieć dużą nadwagę i być nieodpartą seksbombą. Całości jednak nie ratuje. Powieści z Obrazcową, plącząca się po fabule jak Piłat po Credo będę odtąd raczej unikać. Aśka, wróć!