„Jeżeli potwór nie napawa cię przerażeniem, przestaje być potworem.”
Thriller metafizyczny. Może. Choć ja nie miałem dreszczy. Miałem za to i mam nadal niejasne odczucia. A nie za bardzo lubię ten drażniący stan niepewności własnych emocji, niemożliwości jasnej oceny tego co czytam, nie w pełni spełnionych oczekiwań. Może jednak niedosyt ma swoje dobre strony i jest w życiu tak samo potrzebny jak poczucie pełni?! Podobają mi się u Carrolla momenty, w których wyczuwam bardziej osobisty ton. Nie tyle pisarza bestsellerów i twórcy niezwykłych światów co człowieka, targanego emocjami, pełnego myśli, niepokojów i rozterek. Jego zagłębianie się w psychikę, ciekawie wyrażane na kartach książki. Lubię specyficzne dla niego poczucie humoru, często przewrotne i błyskotliwe. Choć smuci mnie narastające wrażenie, że jest go coraz mniej. Tak jakby przygniatały je podniosłe, egzaltowane słowa i takaż atmosfera.
Cenię sobie sprawność i często, choć nie zawsze widoczną, łatwość pisania. Urok akapitów stworzonych jakże charakterystyczną ręką. Wyobraźnię, tę z niedopowiedzeniami, nie tłumaczącą wszystkiego, otwartą na fantazję innych. Pełną niezamkniętych furtek, którymi można wejść do świata pisarza. Lubię miłe ciepło i pogodę ducha, które kryją się w kolejnych akapitach, umiejętność ukazania psychiki zarówno kobiety jak i mężczyzny. Zachwyt nad cudem miłości. Słowa, które to wszystko wyrażają, cały ten bogaty świat uczuć i odczuć. Drobiazgi, takie jak rozpływające się w ustach przepyszne ciastko czy filiżanka aromatycznej, świeżo palonej kawy. Z tego podziwu dla pisarza wyrasta, czasem być może zbyt ostra, ocena jego najnowszej twórczości. Dręczące pytanie: czy autor rozwija się w jakimś wybranym przez siebie kierunku czy też zaczyna odczuwać pewne znużenie dotychczasowym stylem i poszukuje nowych form wyrazu.
Szklana zupa jest według mnie lepsza od Białych jabłek. Bardziej przemyślana i zwarta. Opowiadająca o dalszym pokonywaniu niepamięci przez Ettricha, wygrzebywaniu wspomnień z ciemności umysłu i dalszej rozpaczliwej walce z coraz bardziej wyrafinowanym Chaosem. Pojawia się kilka nowych barwnych postaci, których nie wymienię żeby nie psuć zabawy. Choć nie mogę nie wspomnieć paru świetnych nowych pomysłów takich jak człowiek z masła czy ożywiona półtorametrowa torebka karmelków. Carroll potrafi zaskoczyć momentami iskrzącym i pełnym fajerwerków humorem. Mam jednak wrażenie, że pisarz przekroczył już rzekę Rzeczywistości. Kiedyś chodził po jej brzegu, robił wypady na drugą stronę. I to było takie niesamowite. Łączenie, a właściwie zetknięcie dwóch światów: realnego, tego wokół nas oraz wyobraźni, snu. Zakłócenie Rzeczywistości wywoływało napięcie i niepokój. Niby wszystko było takie zwyczajne, a jednak inne. W ostatnich powieściach przechodzimy na stronę Swobodnej Fantazji. I dotychczasowe napięcie
częściowo znika. W tym świecie wszystko jest możliwe i prawdopodobne. Nic nie dziwi, a przynajmniej nie powinno.
Nieprzyjemnym zgrzytem są dla mnie wulgaryzmy. Jak dźwięk paznokcia przesuwanego po styropianie co pewien czas. Choćby nie wiem jak miła czy wciągająca była atmosfera, zgrzyt, napięte nerwy... Uważam, że o ile tylko można, należy ich unikać. Innym nie mniej irytującym mnie zabiegiem jest wyjaśnianie. Carroll-magik robi sztuczkę, zagadkę, a następnie zupełnie nie-jak-magik ją wyjaśnia. Na wypadek gdybyśmy przypadkiem nie zrozumieli czegoś jak należy. Szkoda, można przecież wiele pozostawić wyobraźni czytelnika. Powieść jest odskocznią od banalności kolejnego dnia. Jest literacką fantazją na temat życia, śmierci i tego co poza nią. Miłości, nienawiści, pożądania, wierności i przywiązania. Jest popisem wyobraźni za którym kryją się ważne dla nas pytania o życiowe spełnienie, realizację swoich marzeń. Wizją dochodzenia do szczęścia, przeżywania głębokich, prawdziwych i zaskakujących uczuć, odkrywania światów innych osób, odrzucania pozorów, mówienia sobie prawdy, bycia autentycznym. Po to, by być
szczęśliwym. Tego, czego na co dzień w większości unikamy bojąc się zranienia. Plącząc się w rozmaitych rolach, które gorzej lub lepiej staramy się odegrać. Jeśli życie to tylko kolejne maski to jak można być naprawdę szczęśliwym?!
Na koniec, tym którzy mają zupełnie inne odczucia dedykuję cytat z powieści:
„Jedna z okrutniejszych lekcji życia (oraz śmierci): to, co się liczy dla nas, nie musi się liczyć dla innych, nawet jeżeli jesteśmy sobie bliscy. Inni niekoniecznie kochają to, co my, czy nienawidzą tego, co my. Nasza prawda bywa dla nich kłamstwem.”