Mocno po hamulcach
Pierwszym tomem „Flasha” Francis Manapul i Brian Buccellato dowiedli, że w superbohaterskim komiksie nadal tli się życie, a spowszedniała konwencja ma jeszcze mnóstwo do zaoferowania. Nic więc dziwnego, że „Cała naprzód” zebrała bardzo dobre recenzje, jednocześnie rozbudzając apetyt czytelników. Dlatego „Rebelia Łotrów” dla niektórych może okazać się sporym rozczarowaniem.
„Całą naprzód” wieńczył podręcznikowy cliffhanger – Flash trafił do Miasta Goryli, gdzie stał się świadkiem rytuału, podczas którego Król Grodd skonsumował mózg własnego ojca. Jeśli umieraliście z ciekawości, zastanawiając się, co dalej, nie byliście jedyni. Bo czy może być coś lepszego od starcia Najszybszego Człowieka na Ziemi z bandą krwiożerczych naczelnych? Niestety, Barry Allen zabawia w Afryce jedynie przez pierwszy zeszyt „Rebelii”, przenosząc się z powrotem do Central City. I tu zaczynają się schody, bo twórcy zamiast kontynuować błyskotliwą robotę rozpoczętą w poprzednim tomie, nie wiedzieć czemu wykonują zwrot ku stereotypowej superbohaterce.
Pod kątem fabularnym zmagania Barry’ego Allena z tytułowym gangiem to trykociarska sztampa. Na kolejnych stronach większość kadrów wypełniają efektowne sceny akcji, obowiązkowa demolka oraz po macoszemu potraktowani kryminaliści-przebierańcy, o których po odstawieniu komiksu na półkę momentalnie zapomnicie. Oczywiście „Rebelii Łotrów” daleko do mainstreamowej sieczki wszechobecnej w portfolio DC czy Marvela. W toku lektury czuć autorską manierę Manapula i Buccellaty - między kolejnym okładaniem się i rujnowaniem miasta pobrzmiewają echa rodzinnej tragedii Allena, a jego sercowe rozterki przybierają na sile. Stopniowo staje się również jasne, że pozornie nieprzystające do siebie wątki są częścią tej samej, wielkiej układanki. Ciekawym pomysłem jest na pewno sportretowanie Łotrów jako patologicznej rodziny, której członkowie, delikatnie rzecz ujmując, nie radzą sobie z emocjami. Jednak to marna pociecha, zważywszy, że „Cała naprzód” opierała się przede wszystkim na kontestacji tradycyjnego superhero, w zamian
kładąc większy nacisk na psychologiczną wiarygodność głównej postaci oraz proponując gatunkowy miszmasz bazujący na flircie literatury szpiegowskiej z science fiction.
Spory rozdźwięk między tomami świetnie obrazuje warstwa graficzna. Obok malarskich ilustracji Francisa Manapula, który nadal nie boi się awangardowego kadrowania, pasteli i typograficznych szaleństw (wystarczy spojrzeć na pierwsze strony zeszytów jego autorstwa),pojawiają się co najwyżej poprawne rysunki Marcusa To. Nie zmienia to faktu, że po przeczytaniu „Rebelii Łotrów” nie musicie brać prysznica czy zakraplać oczu. Drugi „Flash” to solidny średniak. Po prostu mieliśmy pełne prawo spodziewać się czegoś więcej.