Po książkę On mówi Mars, ona mówi Wenus dr Marka Blake’a i Jasmine Birtles sięgnęłam z ciekawości. Zastanawiałam się, czego jeszcze nie powiedziano na temat różnic między kobiecym a męskim sposobem rozumowania. Po przeczytaniu tego „lekceważącego poradnika związkowego” doszłam do wniosku, że widocznie wcześniej powiedziano już wszystko, skoro autorzy zupełnie nie mieli pomysłu na zainteresowanie czytelnika. Choć... właściwie pomysł mieli, a że nieciekawy to już inna sprawa...
Zamysłem autorów było stworzenie pewnego rodzaju podręcznika, w którym zostaną przetłumaczone popularne, zarówno wśród mężczyzn jak i kobiet, odzywki będące często elementami wykorzystywanymi w czasie flirtu, na rzeczywistą treść jaka jest odbierana przez płeć przeciwną. Blake i Birtles chcieli pokazać, jak niewiele wiemy, o tym jak rozumiane są przez partnerów nasze słowa. Przyznam, że uważam te „tłumaczenia” za żałosne. Jeśli potraktować by je jako żart mówiący o relacjach damsko-męskich, to nawet wtedy musiałabym stwierdzić, że żart ten jest adresowany do odbiorców o niezbyt wyszukanym poczuciu humoru... Mam wrażenie, że autorzy tej książki rozwinęli tezę Manueli Gretkowskiej iż „mężczyźni są łatwi w obsłudze, bo mają tylko jedną dźwignię”, choć pewnie nigdy o Gretkowskiej nie słyszeli... Rzeczywiście temat ten daje spore możliwości do prowadzenia polemik, jednak wydaje się, że autorzy jednoznacznie dali do zrozumienia iż faceci (bo kobiety w tym poradniku przedstawione są zdecydowanie łaskawiej)
myślą, tyle że nie głową...
Wielu z pewnością stwierdzi, że świat kręci się wokół seksu – w pewnym sensie przyznam im rację, tyle że takie płytkie, jak w książce On mówi Mars, ona mówi Wenus próby charakteryzowania mężczyzn są dla mnie nie tyle niewłaściwe, co nieuczciwe wobec facetów-wrażliwców, którzy mówiąc: „Zawsze będę cię kochać” nie mają na myśli: „Dopóki nie znajdzie się jakiś lepszy towar”, albo którzy mówiąc: „Świetnie wyglądasz” nie myślą: „Chciałbym natychmiast dobrać się do twoich majtek”. Chcę wierzyć, że nie tylko tacy faceci żyją na tej planecie... Właściwie to mam pewność, że nie tylko tacy na niej żyją, więc „lekceważący poradnik związkowy” proponuję oddać tym, dla których seks stanowi jedyną płaszczyznę porozumienia i którzy nie wiedzą, że w związku może chodzić o coś więcej.
Aaaaaa....jeszcze jedno. „Gdy on mówi: „Zadzwonię” oznacza to: „Być może zadzwonię. W życiu do ciebie nie zadzwonię. Zanudzasz mnie do bólu. Zadzwonię tylko wtedy, jeśli ktoś ciekawszy nie pojawi się na horyzoncie. Za szybko poszłaś ze mną do łóżka. Nie chciałaś pójść ze mną do łóżka. Gdzie moje skarpetki? Zapomniałem jak masz na imię. Wyjeżdżam za granicę” - wydaje mi się, że ten przykład trafnie oddaje charakter tej lektury. Nie wiem, być może celem autorów była prowokacja, być może celowo przejaskrawili damsko-męski sposób komunikowania, by wywołać jakąś refleksję – jednak w takiej formie, w jakiej to zrobili ja tego nie kupuję, nie trafia to do mnie i z całą pewnością do tej książki nie wrócę. Tym bardziej nie polecę jej znajomym!