Dziennik trójkowej Bridget Jones, czyli Brygidy Janoskiej nie jest powieścią sensu stricto, jest bowiem kompilacją tekstów nadesłanych na ogłoszony przez radiową "Trójkę" konkurs na polską wersję osławionego bestselleru.
Podobnie jak tamten, nie jest to dzieło literackie wielkiego kalibru. Porównując jednak powieść Helen Fielding z tym produktem stworzony przez nieprofesjonalną grupę autorów, skłonna jestem przyznać pierwszeństwo temu ostatniemu.
Polska B.J. zdecydowanie nie jest klonem swojego angielskiego pierwowzoru - płytkiej emocjonalnie, ograniczonej intelektualnie i dość wulgarnej kobietki. Miłość to dla niej nie tylko udany seks z ewentualnym prawem do wyłączności; nasza Brygida jest przede wszystkim romantyczką, nie pozbawioną pewnych zasad. Narzeczony koleżanki, choć w stu procentach odpowiadający jej wyobrażeniu idealnego mężczyzny, pozostaje dla niej tabu.
Dodając jeszcze o wiele większą uczuciowość w stosunkach rodzinnych i przyjaźni, szersze horyzonty myślowe i zdecydowanie mniej egoizmu, otrzymujemy portret całkiem sympatycznej, choć nieco postrzelonej, młodej osoby, w której istnienie można swobodnie uwierzyć.
Choć język powieści jest raczej nieskomplikowany, fabuła przypominająca nieco scenariusz polskiej telenoweli, a głębi psychologicznej trudno się w wynurzeniach bohaterki doszukać, czyta się lekko, łatwo i przyjemnie - bez znużenia i bez zażenowania (co łatwo może się przytrafić wrażliwemu czytelnikowi podczas lektury Dziennika Bridget Jones.
Cel nakreślony przez pomysłodawców konkursu został spełniony: powstało miłe czytadełko dla kobiet, będące w jakimś stopniu odzwierciedleniem sposobu życia i myślenia współczesnej młodej Polki.