Żywot felietonów drukowanych w czasopismach zazwyczaj nie jest zbyt długi, gdyż tygodniki czy miesięczniki szybko tracą swą aktualność, a nawet jeśli poleżą trochę dłużej w jakiejś poczekalni, to i tak w końcu trafiają na makulaturę. Z kolei wydawanie zbiorów felietonów w formie książkowej bywa ryzykowne, gdyż upływ czasu często sprawia, że tracą one wiele ze swej atrakcyjności, a czytanie ich w dużych ilościach bywa wręcz nużące. Na przekór temu przed trzema laty pierwsze wydanie „W krzywym zwierciadle” Macieja Stuhra okazało się prawdziwym bestsellerem, a obecne, poszerzone o teksty z kolejnych numerów „Zwierciadła”, ma szansę sukces ten powtórzyć.
Dość paradoksalnie, w przypadku felietonów Macieja Stuhra ich tematyka tak naprawdę odgrywa rolę drugorzędną. Z równie wielką przyjemnością możemy bowiem przeczytać jego tekst o czymś zupełnie błahym (choćby prześmiewczy „Krótki kurs felietonopisarstwa”), jak i o sprawach poważniejszych (na przykład piractwo internetowe albo wygwizdanie Władysława Bartoszewskiego podczas obchodów rocznicy wybuchu powstania warszawskiego)
, ponieważ liczy się przede wszystkim osobowość autora, jego lekkie pióro i poczucie humoru.
Istotne jest, że felietony z „W krzywym zwierciadle” czyta się z zainteresowaniem, nawet w sytuacji kiedy nie do końca podziela się poglądy Macieja Stuhra. Naprawdę nie trzeba być wcale fanem „Pokłosia”, aby docenić sposób, w jaki odtwórca głównej roli wykorzystał reakcje wywołane jego własnymi wypowiedziami jako materiał do swojego comiesięcznego tekstu w „Zwierciadle”. Trudno też w stu procentach zgodzić się z autorem, kiedy broni się przed wrzucaniem do jednego worka z rozmaitymi celebrytami, jeżeli sam umiejętnie podtrzymuje zainteresowanie mediów wpisami na Facebooku czy wywiadami na rozmaite tematy, często dalekie od obszaru jego aktywności zawodowej. Nie oznacza to przecież jednak, że nie przemawiają do nas jego celne spostrzeżenia na temat pogoni dziennikarzy i paparazzich za sensacyjnymi materiałami, które będą „newsem dnia”. Nie będę jednak ukrywać, że najbardziej lubię, kiedy Maciej Stuhr pisze o filmach, gdyż (niezależnie od jego własnych kreacji aktorskich) tekstami o Milošu Formanie czy
„Nietykalnych” udowadnia, że naprawdę wie, co się liczy w kinie.
Warto jeszcze dodać, że felietony z „W krzywym zwierciadle” całkiem dobrze zniosły dłuższy lub krótszy upływ czasu od ich powstania, jedynie kilka razy konieczne były przypisy przybliżające okoliczności powstania danego tekstu (na przykład trudno wszak oczekiwać, abyśmy pamiętali tekst przeboju zespołu Feel sprzed ośmiu lat). Okazuje się bowiem, że nawet kiedy Maciej Stuhr pisze o EURO 2012, to po kilku drobnych zmianach felieton ten byłby jak znalazł na kolejną wielką imprezę piłkarską...
Na specjalną uwagę zasługuje zamieszczona na końcu książki opowieść filmowa „Utytłani miłością”, która wcześniej ukazała się dwunastu odcinkach w „Zwierciadle”. To niezwykle udana parodia polskich komedii romantycznych, w której pojawiają się też nawiązania do kilku znanych tytułów światowego kina. Trochę zwariowana i naprawdę zaskakująca fabuła w połączeniu z subtelnym poczuciem humoru autora sprawia, że tekst ten może rozbawić zarówno wielbicieli „Nigdy w życiu!” czy „Kochaj i rób co chcesz”, jak i osoby niegustujące w tym gatunku filmowym. Gdyby „Utytłani miłością” trafili w ręce polskiego Mela Brooksa, to dopiero mógłby być prawdziwy przebój!
Z pewnością warto więc sięgnąć po „W krzywym zwierciadle”, gdyż lektura tej książki – zarówno w całości, jak i w małych dawkach - może być naprawdę świetnym sposobem na poprawę humoru.