Pami*ętam, jak Kowalczuk wpadł kiedyś na wykład, z czołem pokrytym czworokątnymi rankami. Okazało się, że dzień wcześniej grał koncert i w amoku okładał się mikrofonem po głowie. Był to jeden z tych występów, gdzie stojąc w samych gaciach, w masce meksykańskiego zapaśnika wył, że kocha Annę Sobecką. Minęło kilka lat - posłanka PiS niestety nadal zasiada w ławach sejmu, natomiast Łukasz porzucił granie punk rocka i zaczął tworzyć komiksy. Jego„Vreckless Vrestlers” właśnie ukazało się nakładem Kultury Gniewu.*
Fabuła jest prosta jak budowa cepa i obywa się praktycznie bez słów (nie licząc soczystych onomatopei i opisów bohaterów). Gdzieś w kosmosie rozgrywają się „międzywymiarowe mistrzostwa w wrestlignu, w których brak zasad jest jedyną regułą”. I faktycznie można na tym zakończyć streszczenie historii, bowiem na kolejnych stronach zapaśnicy nie robią nic innego, jak bez litości spuszczają sobie łomot. Tyle i aż tyle, bo „Vreckless Vrestlers” to z jednej strony apoteoza absurdalnego humoru, będącego znakiem rozpoznawczym twórczości Kowalczuka, z drugiej bezpretensjonalny i niczym nieskrępowany hołd oddany epoce dorastania dzisiejszych trzydziestodziadków – obskurnym grom na Pegasusa, WrestleManii oglądanej na RTL2, He-manom z Baltony, tandetnym kreskówkom i filmom kurzącym się na najniższych półkach osiedlowych wypożyczalni VHS.
(img|581433|center)
„VrecklessVrestlers” w naturalnym środowisku/ fot. ksiazki.wp.pl
Popkulturowych aluzji jest tu od groma, ale Kowalczuk nie byłby sobą, gdyby w zalewie swoich groteskowych pomysłów nie przemycił odwołań do sceny alternatywnej, której od wielu lat jest/był częścią. Dość powiedzieć, że jednym z zawodników jest Vegan Cat (temat legendarnego wątku z pewnego forum), a na drugim i trzecim planie przemykają kosmiczni skinheadzi, punki oraz upiorna inkarnacja członka kultowego Devo. Na tym nie koniec, bo w zasadzie cały zamysł i pierwotna forma komiksu – ukazującego się w odcinkach wydawanych własnym sumptem przez Kowalczuka – mocno wpisują się w ramy kultury niezależnej, kontestującej oficjalny obieg i wszelkie autorskie ograniczenia. Jest to też o tyle znaczące, że wydanie zbiorcze „Vreckless Vrestlers” ukazało się nakładem Kultury Gniewu – wydawnictwa zaczynającego od dystrybucji komiksów Pały czy Prosiaka – legend polskiego undergroundu.
(img|581434|center)
fot. facebook.com/vrestlers
Słów kilka o samym wydaniu – ci, którzy mieli styczność z zeszytami „Vrestlerów” czy komiksowym zinem „Nienawidzę ludzi”, wiedzą, jaką wagę Kowalczuk przykłada do dodatków (egzemplarze pakowane w koperty, naklejki, pieczątki i tego typu smaczki). Tak jest i tym razem. W zbiorczej edycji znalazły się bonusowe grafiki, próbne szkice oraz zdjęcia… figurek tytułowych zapaśników, które Łukasz własnoręcznie stworzył w kolaboracji z niemieckim Goodleg Toys, specjalizującym się w projektowaniu wysoce limitowanych kolekcjonerskich zabawek. Całość edytorsko nie odbiega od poziomu dotychczasowych publikacji Kultury, a jedynym aspektem, jaki można kwestionować, to mały format wydawnictwa. Idealnie sprawdzający się przy cieniutkich zeszytach, ale mało poręczny podczas lektury 152-stronnicowego albumu.
(img|581435|center)
fot. facebook.com/vrestlers
Truizmem będzie twierdzenie, że to komiks nie dla wszystkich. Ale prawda jest taka, że ordynarna kreska Kowalczuka, epatowanie nieuzasadnioną przemocą i ostentacyjne balansowanie na granicy dobrego smaku (co ja piszę – przesadzanie jej wielkim susem) na pewno nie trafią w gusta kilku wrażliwców i fanów „Thorgala”. Reszta czytelników, a sądząc po kolejnych entuzjastycznych recenzjach (również zagranicznych) jest ich wielu, z pewnością doceni radosny eskapizm i autentyzm autora, który po prostu konsekwentnie tworzy komiksy, jakie sam chciałby czytać.
PS. Tutaj znajdziecie fragment pożegnalnego koncertu pierwszej kapeli Kowalczuka. Do dziś pluję sobie w brodę, że nie poszedłem.