Między Scyllą a Charybdą, czyli dlaczego nie zazdroszczę teściowym
Nie zazdroszczę teściowym. A matkom jedynaków nie tylko nie zazdroszczę, ale nawet współczuję. Proszę zauważyć – przez wiele lat rodzicielka chucha i dmucha na swoją pociechę, trzyma pod kloszem, chroni przed złem tego świata niczym lwica... A kiedy już na swoją modłę ukształtuje syneczka, ten upatrzy sobie jakąś niewiastę (albo niewiasta jego, co ponoć częściej się zdarza), która zacznie go sprowadzać na złą (vulgo: nie po myśli matuli) drogę. Cały misterny plan wychowania synusia zostaje wówczas zagrożony – cóż więc pozostaje? Oczywiście walka, najlepiej na śmierć i życie, wszak nagrodą jest odzyskanie umiłowanej pociechy i przygarnięcie jej pod opiekuńcze skrzydła mamusi.
Joey już raz ośmielił się wyrwać z matczynego gniazda i założyć rodzinę, dochował się nawet potomstwa z ukochaną wybranką serca (która niespecjalnie się matuli spodobała). Idylliczny związek rozpadł się jednak, kiedy w życiu naszego bohatera zaistniała trzecia kobieta – Peggy. Rozwód był formalnością, ślub z Peggy również – pojawiło się tylko jedno, zasadnicze pytanie: czy aby matula zaakceptuje nową żonę? Aby jak najszybciej znaleźć odpowiedź na tę nurtującą kwestię, należało zabrać małżonkę wraz z jej jedenastoletnim synem, Richardem, na farmę, gdzie od dawna samotnie i niepodzielnie panowała seniorka rodu – niechże w tym urokliwym miejscu dokona się weryfikacja wyboru Joeya. Farma rozpoczyna się właśnie w momencie, gdy pełna obaw rodzina dojeżdża do starej posiadłości mieszczącej się nieopodal Alton w stanie Illinois. Najbardziej przestraszony jest Joey – sierpniowy weekend na farmie jawi mu się jako nieustająca, burzliwa konfrontacja nowoczesnej, idącej z duchem czasu Peggy i konserwatywnej,
przywiązanej do tradycji rodzicielki. Przeczucie go nie myli.
Updike ukazuje subtelną grę pomiędzy matką a żoną, bezpardonową walkę dwóch kobiet o nieudolnie usiłującego przypodobać się każdej z nich bezwolnego wiecznego chłopca. Każda z dam w słowach rywalki dostrzega śmiertelną obrazę, celnie wymierzoną „szpilę” zakamuflowaną w subtelnych insynuacjach; obie za wszelką cenę chcą wyprowadzić oponentkę z równowagi i zmusić do oddania pola. Matka ma silną broń – szantaż własną chorobą i niedołężnością, jest mistrzynią w taktyce wywołującego współczucie samooskarżania. Peggy nie pozostaje jej dłużna, przez co atmosfera na farmie robi się coraz bardziej napięta. Podczas gdy kobiety jego życia z pasją poruszają się w strefie aluzji i docinek, Joey jest jedynie milczącym, bezwolnym kibicem, nie potrafiącym opowiedzieć się po którejkolwiek ze stron, czym – paradoksalnie – jeszcze bardziej pogarsza sytuację. Wydaje się więc, że jedyną dorosłą, odpowiedzialną i zrównoważoną osobą z całej tej czwórki zgromadzonej na farmie jest jedenastoletnie dziecko...
„Wymagałem od ich trojga, żeby się do siebie zbliżyli, nie wciągając jednak w to mnie. Bałem się zagubić wśród plątaniny ich wzajemnych nieufności i miałem nadzieję, gdy matka oderwała ode mnie urażony wzrok, a Peggy zacisnęła wargi, że gniew na mnie może je połączy”
Również aura niejako oddaje nastroje panujące na farmie – słoneczne niebo z czasem zasnuwają coraz ciemniejsze chmury, burza wisi w powietrzu... Aby odpowiedzieć sobie na pytanie, czy owa burza będzie oczyszczająca, czy też pozostawi po sobie duszną, ciężką atmosferę, wystarczy sięgnąć po Farmę Johna Updike. Jest to wielopłaszczyznowa powieść, w której autor finezyjnie, z pietyzmem maluje portrety bohaterów, ich troski, dylematy i motywy działania. Nie sposób pominąć malowniczego przedstawienia krajobrazu – zazwyczaj traktuję je dość pobieżnie, w powieści Updike’a jednak mnie urzekły, były bowiem idealnym dopełnieniem opisu dramatu psychologicznego rozgrywającego się na tytułowej farmie. Ów dramat może stać się punktem wyjścia do głębszych rozważań natury zarówno socjologicznej, jak i teologicznej. Autor w intrygujący sposób porusza bowiem ciekawy problem wolności człowieka – zadaje trudne pytania: czy można dać człowiekowi wolność? Czy kiedykolwiek jesteśmy w stanie nazwać się istotą bezgranicznie
wolną?
Farma pozostaje w cieniu słynnego cyklu o Króliku, czy zekranizowanych Czarownic z Eastwick. Wydaje mi się jednak, że ta opowieść o trzydziestopięcioletnim chłopcu rozdartym pomiędzy dwiema despotycznymi kobietami jest warta tego, by ją z owego cienia wydobyć. Zatem z całego serca zachęcam do zapoznania się z tą niewielką objętościowo, ale przepełnioną ważkimi kwestiami książką. Myślę, że każdy znajdzie w niej coś dla siebie - zarówno czytelnik poszukujący malowniczych opisów życia na farmie, jak i odbiorca bardziej nastawiony na powieść psychologiczną opatrzoną niebanalną wymową moralną.