Książek o zdradzonych żonach było już mnóstwo. Temat wytarty, wdzięczny na powieść obyczajową, która zaczyna się źle, ale kończy happy endem, taką autentyczną i… bliską sercu wielu kobiet. Niestety, zdrada to szerokie zjawisko społeczne, swego rodzaju choroba cywilizacyjna, bo wierność i monogamia jakoś wychodzą z mody, a przynajmniej takimi obrazami karmią media. Nieco inaczej zdradę przedstawia powieść Agaty Kołakowskiej. Niechciana prawda, taka, z którą żadna kobieta nie chciałby się zmierzyć. A Beata, bohaterka powieści, musi. Nie ma żadnego odwrotu, żadnego sposobu na uratowanie sytuacji. Bo przecież z homoseksualizmu nie da się wyleczyć.
Po kilkunastu latach małżeństwa od Beaty odchodzi mąż. Zakochał się, chce zamieszkać ze swoją nową miłością i nie jest już w stanie ukrywać prawdziwej orientacji. Kobieta wraz z synem traci wszystko co do tej pory budowała, czego była pewna i co sprawiało, że była szczęśliwa. Jak można się podnieść z takiej sytuacji…? To, co przeżyła bohaterka, to nie zwykła zdrada, nie rozpad małżeństwa czy koniec jakiegoś etapu w życiu, a podważenie całego jej dotychczasowego systemu wartości, całego jej świata, w który głęboko wierzyła i który tak starannie budowała. Walkę o szczęście przegrała nie z młodszą, ładniejszą, szczuplejszą, mądrzejszą kobietą… przegrała z mężczyzną, a z takiej klęski ciężko się podnieść. Agata Kołakowska w świetny, niezwykle precyzyjny i wiarygodny sposób pokazuje mechanizmy działania traumy, którą niewątpliwie wywołało wyznanie męża, tworzy autentyczną, przepełnioną bólem bohaterkę, która próbuje uporać się z upodleniem, żalem i koszmarnym wstrząsem nie tylko swoim, ale także
dwunastoletniego syna. Czy jej się to uda…? Jak wygląda życie, które dopiero teraz wkracza na prawdziwą ścieżkę, na prawdziwie niechciane szlaki…?
Jako że powieść traktuje o kobiecie zostawionej przez męża homoseksualistę, nie ma się co dziwić, że to on jest „czarnym charakterem”.Trudno jednak nie oprzeć się wrażeniu, że jest nazbyt silnie wartościująca. Autorka nie szczędzi opisów miłości między mężczyznami, szczerej i naturalnej, pokazuje także, że tworzą – wbrew temu, co kto myśli – normalny związek, opisuje go w szczery, ale subtelny sposób, równie autentyczny, jak wątek głównej bohaterki. Mimo to jednak da się wyczuć dystans i chęć ukazania (częściowego) comming outu jako niewłaściwej drogi, choć przecież oznacza szczerość i koniec życia w kłamstwie. Raczej daje do zrozumienia, że mężczyzna postąpił źle nie tylko dlatego, że zostawił żonę, ale w ogóle dlatego, że „stał się” homoseksualistą, co niejako czyni z niego trędowatego, od początku skazanego na wieczne potępienie. W takim przedstawieniu jest metoda, ale niekoniecznie dobra. Trzeba przyznać, że homoseksualizm jest tematem bardzo delikatnym, wciąż budzącym wiele kontrowersji i
zdecydowanie wygodniej przedstawić go w negatywnym świetle, czyli w takim, w jakim stawia ogół, niż uznać, że ma się do niego pozytywny czy chociażby neutralny stosunek. To trochę tak, jakby aprobata odmiennej orientacji była przyznaniem się do słabości, do akceptacji czegoś wynaturzonego, niedobrego, zakazanego i jakby pozytywna reakcja miała sprawić, że można stać się równie odmiennym. Jakkolwiek go nazwać – chorobą, zboczeniem – homoseksualizm po prostu jest, może nie dla wszystkich naturalny, ale obok hetero- i biseksualizmu, jest jedną z orientacji, które istniały od zawsze i prawdopodobnie zawsze też istnieć będą. A w dobie, w której w polskim parlamencie zasiadają zadeklarowani geje i transseksualiści, a Michał Witkowski co rusz rzuca na księgarniane półki homopowieści i jeszcze jest nominowany do nagrody Nike (zresztą wespół z Jackiem Dehnelem …), chyba nie
ma już co przybierać barw ochronnych i trzymać się stereotypów. Potępianie gejów i lesbijek po prostu przestaje być oczywiste i przestaje mieć sens. A przynajmniej powinno.
Ciekawe jest to, że gdyby Kołakowska zdecydowała się nie potraktować bohatera w sposób neutralny, a jego szczęście jako coś, co mu się należy (w myśl wytartego frazesu) mimo cierpienia żony (która przecież też możne jeszcze odnaleźć szczęście), prawdopodobnie wywołałaby niezłą burzę. Oczywiście, zmieniłoby to sens powieści i jej wymiar (być może stałaby się ciut ambitniejsza), a sama autorka musiałaby znosić uwagi, że popiera ohydną zdradę, pedałowanie, chore związki i cioty i zapewne jeszcze sporo silnie nadinterpretujących wszelkie sensy wykrzykników. Nie ma się więc co dziwić, że wybrała bezpieczniejszą drogę, która z pewnością przysporzy jej czytelników i nie będzie też budziła zbytnich kontrowersji, przerastających ogólną problematykę powieści. Nie można z przekonaniem powiedzieć, że zrobiła to wyłącznie dla wygody, bo i to jest nadinterpretacją, więc koło się zamyka, ale – dla powtórzenia – coś jest w tym, że powieść jest napisana w wyraźnie wartościującym tonie i być może nie do końca dobrze
traktuje temat. Oczywiście, wynika to z tego, że - jakikolwiek ma się stosunek do odmiennych orientacji seksualnych - historia, jaką ukazuje Agata Kołakowska, jest jednoznacznie przykra dla głównej bohaterki, a krzywda, jaka ją spotyka, chyba trudna do wyobrażenia sobie przez większość kobiet, dlatego też nie ma się co dziwić, że przedstawia mężczyznę i jego poczynania w negatywnym świetle. Nie ma wątpliwości, że wina leży po jego stronie, bo kosztem innych próbował zagłuszyć swoją prawdziwą naturę, wolał wbić się w ciasne konwenanse, przemęczyć się, zaspokoić zachcianki innych, nie myśląc o tym, że tak naprawdę jego próby osiągnięcia szczęścia prowadzą do wierutnej klęski, której owocem będzie ból i upokorzenie każdej strony. Rodzi się pytanie, na które zapewne nie łatwo znaleźć odpowiedź, o ile w ogóle istnieje jedna – czy dobrze się stało? Czy lepiej byłoby, gdyby Beata żyła w błogiej nieświadomości, a jej mąż poświęcił się dla dobra rodziny? Czy może lepiej, gdyby wiedziała, ale przymknęła oko na
„słabość” ukochanego? A może jednak rozwiązanie, jakie wybrali bohaterowie, jest najlepsze...? Odpowiedzi próbuje znaleźć nie tylko bohaterka, ale i czytelnik.
Powieść Agaty Kołakowskiej porusza problem o wiele bardziej złożony niż ten, który faktycznie przedstawia fabuła, ale niezbyt go rozwija.Jest jednopłaszczyznowa, co ma zarówno swoje zalety, jak i wady. Przede wszystkim dotknęła tematu, jakim jest homoseksualizm, który nie jest odpowiedni do tego, by przedstawiać go jako wątek poboczy. Niby jest przedstawiony jako motor całej powieści, ale jednak jadący na niskich obrotach, duszący się i wreszcie potraktowany dość banalnie. Zapewne inne rozwiązanie sytuacji sprawiłoby, że powieść nie byłaby tak jak teraz wyłącznie historią o zdradzonej przez geja kobiecie, i z pewnością nie zamknęłaby się tak małej formie, ale niezależnie od ilości stronic, okraszona pisarskim charakterem Kołakowskiej, zapewne byłaby świetna. Nie ma co ukrywać – czyta się z przyjemnością i lekkością, z wrażeniem swego rodzaju naturalności, bo autorka wcale nie bawi się w poprawność polityczną, ale też nie spłyca i nie dodaje językowi zbędnej wulgarności (jakkolwiek głównej bohaterce
zapewne trudno się powstrzymać), pisze z wyczuciem, odpowiednio dopiera słowa do sytuacji, nie tworze poematu, ale nie daje też infantylnego czytadła. Tworzy wiarygodny obraz walki z bólem i przeciwnościami, które trudno pokonać, obraz emocji, które – o ile możliwe do opisania – udało jej się ubrać w odpowiednie słowa. Nie mniej – powieść na w sobie też pewną delikatność, odpowiednią do mówienia o intymnych sprawach, nie jest pozbawiona literackiej otoczki, zgrabnej, wyważonej i szczerze dającej się lubić. Niechciana prawda Agaty Kołakowskiej to ciekawa, poruszająca, oczywiście – dość przewidywalna lektura, która pobudza do znacznie szerszej dyskusji niż jedynie walory literackie…