„John Michael Fowles odchylił się na oparcie ławki. Rozkoszował się słonecznym ciepłem i zastanawiał, czy trafił wreszcie na listę dziesięciu najbardziej poszukiwanych przestępców.” No! Nie ma to jak dobrze o sobie pomyśleć, liczyć na zaszczyty i nagrody, nieprawdaż? Nasz tytułowy „anioł zniszczenia” ma o sobie całkiem niemałe mniemanie. Właśnie rozwalił policjanta-sapera. Widok był spektakularny, chyba wszyscy to przyznali. Ale on ma jeszcze większe marzenie. Pragnie bomby takiej, jak Słońce, a potem, przez ułamek czasu, śledzić początek jej dzieła, przez nanosekundę. Zatrważający jest umysł złoczyńcy. Prawdziwego fascynata, gorzej, mistrza swej sztuki. Artysty, równocześnie i boga. Stworzyciela, który spogląda na dzieła innych rąk i... po prostu naciska, by oszczędzić innym cierpień. Tak twierdzi, a raczej tłumaczy swe „dzieła”, choć nie potrzebuje rozgrzeszenia. Nie on. Jest w końcu doskonały. I udowodni to, na pewno, a inni, ich wyzwoli...
Bohaterką, mającą go oczywiście powstrzymać, jest Carol Starkey. Kobieta, która przeżyła wybuch, ale straciła w nim nie tylko ukochanego mężczyznę, ale i poczucie własnej kobiecości. Okaleczona, teraz sama stara się pomóc innym tutaj w Los Angeles. W Mieście Aniołów, które okazuje się być siedliskiem, gdzie urzędują w większości upadłe, skrzydlate stwory. Pośród nich Zagłada, Zniszczenie, Ból i Cierpienie, to ich miasto. A odkryć ich tożsamość muszą dwie kobiety i agent specjalny Jack Pell, człowiek o zbyt wielu twarzach. Ich powolna, skrupulatna praca w końcu musi przynieść jakiś efekt. Tylko czy zdążą? Czy ktoś dożyje końca? Spotka Anioła? Bo przecież nie można powstrzymać Zagłady?
Autor nie do końca pozwala nam co prawda wejrzeć w głąb konstruowanych zabawek naszego „anioła”, oczywiście ze względów szeroko pojętego bezpieczeństwa, ale jeżeli chodzi o umysły i dusze, wkraczamy w nie bez skrępowania. Wszystko jest dozwolone, wszystko stoi przed nami otworem, a jednak do końca nie jesteśmy pewni – dlaczego? Dlaczego on to robi, dlaczego ona cierpi, dlaczego... Właściwie wiele z wątków dopisujemy sobie sami, ale to nie umniejsza zabawy. Choć czy zabawą można nazwać rozrywanie ludzi na kawałki? Książka poraża dopracowaniem faktów, plastycznymi, miejscami aż nazbyt, obrazami, oraz konfliktem artysty i reszty świata, który nie potrafi zrozumieć. Lecz czy TO można zrozumieć?