'Me pachwiny pachną pachą', czyli kryminał patologiczny w trzech odsłonach
Od kiedy odkryłam Boga zaczęłam pisać lepsze recenzje. Znalazłam Boga i spokój, dlatego mogę zajmować się całą literaturą, nie tylko tym, co robi na mnie wrażenie. Bo nic nie robi na mnie wrażenia, wszystko jest dla mnie tak samo, nie powiem obojętne, ale spokojne. Jeżeli te trzy zdania was przeraziły lub rozśmieszyły - lub spowodowały jeszcze inną reakcję - macie próbkę tego jak zareagujecie na wywody narratora Bagna (nie mylić z autorem). Dalszy ciąg recenzji będzie omówieniem trzech elementów serwowanej czytelnikom powieści kryminalnej: kompozycji, narratora i ogólej wymowy. Ale najpierw recenzja recenzji czyli kilka słów o opisie książki. Notatkę wydawniczą także można podzielić na trzy części. Pierwsza świadczy o tym, że jej autor ma problemy z liczeniem, druga ujawnia zakończenie i „przesłanie” powieści, a trzecia to komercyjny frazes. Lepiej nie czytać.
Bagno wyraźnie nawiązuje do konwencji kryminalnej. Mamy morderstwo, szukanie sprawcy i właściwie na tym podobieństwo się kończy. Charakterystyczny dla powieści jest brak śladów czy pogłębionych obserwacji – właściwie są tylko coraz to nowe hipotezy i jeżeli pojawia się kolejny element w tej układance kryminalnej to nie po to, by rozszerzyć jeden wątek, ale po to, by zbudować nowy. Mamy więc kampanię reklamową, która wymknęła się spod kontroli, pogańskie obrzędy z nagą kapłanką, pana w średnim wieku, o bolących zębach oarz pisarza, który morduje, żeby nie ćpać. Każdy znajdzie coś dla siebie. Korporacje, kościoły, odkrycia archeologiczne toczą się jak paciorki, które można nakładać na powieściowy sznurek. Czyżby nowy typ kompozycji – układ koralikowy?
Postać główny bohatera–narratora zbudowana jest z trzech głównych rysów. To architekt, który odnalazł Boga, co dało mu spokój. Dwa pierwsze są, wbrew pozorom, interesujące i dodają powieści smaku (rewelacyjne budynki-symbole), ale trzecia wydaje się nieco wątpliwa. Otóż bohater, choć nie prowadzi życia towarzyskiego i właściwie uważa się za odludka, zna niemałą grupę ludzi, głównie na wysokich stanowiskach. Dzięki nim, po znajomości, wygrywał w przeszłości konkursy na projekt architektoniczny, a teraz gromadzi poszlaki w ramach swego prywatnego śledztwa w sprawie osób pomordowanych na warszawskich bagnach. Co więcej ma też niebywałą umiejętność zastraszania wielkich korporacji informacją, że opisze je w swej książce. Zaiste oksymoroniczna postać – niby nikt, a z każdy umówi się z nim na spotkanie, niby nikt, a bezcenne wiadomości wyciąga i z osiedlowych blokersów, i szefowej potężnego koncernu.
Gdyby trochę podrasować Bagno powstałaby całkiem zgrabna, przesiąknięta czarnym humorem i nieco schizofreniczna wariacja na temat kryminału. Ale Piątek próbuje nam przemycić coś o miłości bliźniego, ideach ekumenicznych, zgubnym zamknięciu w komercyjnym świecie chrupek, papierosów i napojów energetycznych. Może to dobrze, bo śmiech zamiera nam wtedy na ustach i mrugamy jak oślepieni 100 watową żarówką. Ale niestety tego ideału Bagno także nie osiąga. Wszelkie wartości, uniwersane prawdy itp. deprecjonowane albo przez ich powieściowych głosicieli – pierwszoosobowego narratora, księdza Kominowskiego (czyżby nazwisko mówiące?), albo stylistykę, w jakiej utrzymywany jest kryminał, albo przez dwuznaczny kontekst. Więc proszę się nie dziwić, panie Piątek, że „Lampa” uznała „Nionia” za całkiem zabawną powieść. Pan tak ma.