To właśnie od spełnienia wielkiego marzenia Myrona Bolitara – czyli zagrania w koszykówkę profesjonalnie jako zawodnik jednej z drużyn NBA – rozpoczyna się ta część opowieści o ulubionym bohaterze pisarza, połączonej obowiązkowo z zagadką kryminalną. Jak to u Cobena. Wierni czytelnicy serii z Bolitarem szybko się zorientują, że… albo coś przegapili (np. nagłe „ożycie” ojca Myrona), albo… wydawnictwo zmieniło kolejność książek w serii. Tak się nie robi, bo pewne rzeczy przestają tworzyć logiczną całość, co z całą pewnością zauważą ci, którzy czytają kolejne ksiązki, pojawiające się na rynku polskim. Szczegół drobny, ale denerwujący, ponieważ traci się trochę czasu na „zapomnienie” treści kolejnego tomu, aby być na bieżąco z Bez śladu.
Myron Bolitar zostaje poproszony o zagranie w drużynie NBA, jednak prośba ta nie wynika z czystego miłosierdzia i dobrej woli trenera. Właściwie chodzi o odnalezienie jego kolegi i przeciwnika z dawnych lat – Grega Downinga. Historia się z lekka komplikuje, gdy okazuje się, że oprócz hazardowych krętactw Greg jest podejrzany o zabójstwo jednej z osławionych członkiń „Brygady Kruka”. Potem akcja idzie lawinowo – w sprawę, gdzieś, pokrętnie, jest zaangażowana Emily – była żona Grega i dawna dziewczyna Myrona, Cole Whiteman – trener drużyny, dziennikarka sportowa, a nawet czołowy gracz drużyny – T. C. Oczywiście nieoceniona staje się pomoc Wina, i to nie tylko ze względu na szerokie kontakty w świecie przestępczym. Tym razem to bardziej opowieść o prawdziwej i udawanej przyjaźni, o tym, na kogo można liczyć i jak właściwie odczytywać intencje innych, zarówno w otoczeniu prywatnym, jak i zawodowym. Coben próbuje wyjaśniać różne zależności międzyludzkie, może za bardzo idealizuje świat, w którym żyje Myron
Bolitar – bohater idealny, z wyrzutami sumienia, ponieważ przespał się ze swoją byłą kobietą, która aktualnie była żoną kolegi z drużyny, ale z drugiej strony – nie dający się przekonać, że pewne wydarzenia nie dzieją się tak zupełnie przypadkiem. Ale Myron ma wielkie szczęście w postaci Wina, idealnego przyjaciela, wspólnika w interesach i partnera w kryminalnych perypetiach.
Bez śladu to próba odpowiedzenia na pytanie, na ile można polegać na innych, zwłaszcza na tych, których uważamy za bliskich i dlatego wybaczamy im najgorsze świństwa. Tak więc od czego są przyjaciele? Może od tego, żeby ostatecznie rozprawić się z człowiekiem, który „przypadkiem” doprowadził do kontuzji Myrona i przekreślił jego szanse na grę w drużynie zawodowców. Ogólnie jak zwykle czyta się przyjemnie, aby dojść ponownie do wniosku, że to coś więcej niż zręcznie napisana kryminalna intryga. Tyle że aby poznać to drugie tło w powieści należy ją dokładnie czytać, a nie jedynie przekartkować. Wówczas pozostaje w czytelniku ponownie wrażenie niesamowitości, bo potrzeba nie tylko umiejętności, ale i wielkiego talentu pisarskiego, aby w kolejnej książce o tym samym bohaterze ponownie zaskoczyć czytelnika, a pomiędzy opisami akcji – przemycać także własne poglądy. Tego Cobenowi odmówić nie można.