Martyna Wojciechowska: mniej nam trzeba dawania rad, a więcej dawania przykładu
Nie boi się trudnych tematów. Udowadnia to każdym kolejnym sezonem programu ”Kobieta na krańcu świata”. Nie boi się też poruszać trudnych kwestii ze swoją córką. Rozmawiały już o przemocy wobec kobiet, molestowaniu, aborcji, a nawet nastolatkach, które uciekły z domów i przyłączyły się do tzw. Państwa Islamskiego. – W wychowywaniu Marysi staram się pamiętać, że czasem dając dzieciakom za dużo wolności, robimy im krzywdę - mówi nam Martyna Wojciechowska.
Rachela Berkowska: Biorę do ręki twoją najnowszą książkę i czytam: konsultant generalny: Maria Błaszczyk. Wygląda na to, że to bardzo ważny projekt, z córką.
Martyna Wojciechowska: Każdy projekt, który realizuję z moją córką jest najważniejszy! Pierwszą wspólną książkę pisałyśmy kiedy Marysia miała pięć lat i bardzo dobrze pamiętam ten początek, bo zrodził się z mojej frustracji tym, jakie książki czytali jej rówieśnicy w przedszkolu i co było dostępne na rynku. Mania miała w tamtym czasie książeczkę o księżniczce Arielce w plastikowej różowej okładce, z wbudowaną pozytywką. Domagała się, żebym codziennie czytała jej tę historię i włączała muzyczkę.
Dzieci lubią powtarzalność, to porządkuje im świat.
Zgadza się, wtedy jeszcze o tym nie wiedziałam. Czytałam więc na głos historię syrenki Arielki, jej wielkiego poświęcenia dla miłości, a we mnie rósł bunt. Bo to godziło też w moje życiowe i kobiece wartości. Może teraz brzmi to górnolotnie, ale taka jest prawda. I przyznaję, że bardzo mnie ta sytuacja irytowała.
Czym tak cię irytowała Arielka?
Jej największym marzeniem był przysłowiowy ”książę na białym koniu”. Zakochała się i zdecydowała, że poświęci wszystko się dla swojej miłości. Po to, żeby zostać człowiekiem, zrezygnowała z syreniego ogona i swojego pięknego głosu. Przekładałam sobie tę bajkę na język dorosłych i zastanawiałam: a co będzie, jak księciu się odwidzi, a ona zostanie bez tego talentu i możliwości powrotu do swojego środowiska? Poza tym gdzie miejsce na inne marzenia, na pasje, edukację, na głębokie przekonanie, że na te najlepsze rzeczy w życiu warto ciężko pracować i być konsekwentnym. Zaczęłam więc szukać innej literatury dla mojej córki. Miałam do wyboru piękne książki, na których sama się wychowałam, ale nie zawsze przystające do realiów dzisiejszego świata, a także całe serie disnejowskich bajek o księżniczkach, przyznaję – fenomenalnych pod względem marketingowym. Z kolei na książki popularnonaukowe była jeszcze za mała, a ja od zawsze starałam się rozwijać w niej wrażliwość i ciekawość świata, przyrody, życia. Szukałam czegoś, co opowie kilkulatce o tym, jak wygląda prawdziwe życie i nie mogłam znaleźć niczego co by mnie przekonało.
I zabrałaś się za to sama.
Toni Morrison, laureatka literackiej Nagrody Nobla, powiedziała kiedyś, że ”jeśli istnieje książka, którą bardzo chciałbyś przeczytać, ale nie została jeszcze napisana, to musisz napisać ją sam”. Zaczęłam więc opisywać historie rówieśników Marysi z różnych części świata, których poznawałam podczas moich podróży. Tak powstały ”Dzieciaki świata”. Potem pomyślałam, a gdyby tak w podobny sposób pokazać świat zwierząt? Personifikując zwierzęta opowiedzieć o przyrodzie i nas ludziach, którzy zapomnieli, że jedyny dom jaki mamy to planeta Ziemia i że powinniśmy ją szanować. Postanowiłam wciągnąć Marysię w ten proces pisania.
Pamiętasz początek, ciężko było przebić Arielkę?
Napisałam o Matinie - dziecięcej księżniczce. To prawdziwa historia o nepalskiej dziewczynce, która w wieku kilku lat zostaje uznana za Kumari, żywą boginię. I od tego momentu mieszka w świątyni, błogosławi i uzdrawia ludzi. Uważałam, że opowiadając o niej, będę w stanie pokazać blaski i cienie bycia księżniczką i w dużej mierze mi się to udało. Jednak okazało się, że Marysia była jednak bardziej zainteresowana historiami zwierzaków.
Bestsellerowa seria ”Zwierzaki świata” i ”Dzieciaki świata”, Martyna Wojciechowska, wydawnictwo Burda Książki.
Wyszła właśnie trzecia część ”Zwierzaków świata”. Z tą wspólną pracą to nie żart?
Marysia na każdym etapie pracy komentuje czy historia jest wystarczająco ciekawa, jakie wątki rozwinąć, a co jest dla niej po prostu nudne. Jest przy tym bardzo asertywna! (śmiech). Nie zapomnę, jak przed ostateczną akceptacją, oglądałyśmy razem wydruki, które wcześniej zostały kilkukrotnie sprawdzone przez szereg osób, m.in. przeze mnie, redaktor prowadzącą i korektora. Mam od lat bardzo dobry, sprawdzony zespół, który dba o każdy detal. Przyznaję jednak, że byłam wtedy mocno zabiegana i w pośpiechu sprawdzałam tylko ułożenie czy podpisy pod zdjęciami, bo wydawało mi się, że tekst znam na pamięć. A Marysia z całkowitym spokojem i dystansem usiadła, przeczytała całość ponownie i znalazła w książce błędy: parę zaimków, ale też błędy logiczne. Bo z wiekiem naprawdę tracimy dziecięcą wyobraźnię i mimo usilnych starań tracimy też umiejętność opisywania świata w sposób zrozumiały dla młodszej grupy odbiorców. Jak widzisz z tą wspólną pracą z Marysią, to nie żart. Traktujemy to bardzo poważnie! Zresztą Marysia wielokrotnie powtarza, że sprawia jej wielką przyjemność nie tylko to, że wspólnie coś robimy czy piszemy, ale to, że może siedzieć i patrzeć, jak piszę. Mam wielkie, zabytkowe biurko, przy którym zawsze pracuję. Ona często przenosi się z zabawą ze swojego pokoju, żeby być blisko mnie. Prawda jest też taka, że co chwilę zadaje jakieś pytanie, a w końcu pakuje mi się na kolana, kompletnie zasłaniając monitor i prosi: opowiedz mi o tym. Rozmawiałyśmy o niemal wszystkich odcinkach programu ”Kobieta na krańcu świata” i tematach w nich poruszanych.
O wszystkich? Ostatni sezon był tak mocny, że sama oglądałam w emocjach. Nic nie cenzurujesz?
Zawsze mówię Marysi dokąd jadę i co będę robić, mając świadomość, że czasem to bardzo trudne tematy. Rozmawiamy o wszystkim, oczywiście w taki sposób, żeby było to dla niej zrozumiałe i niosło jakąś wartość poznawczą. Ostatnio odwiedziła mnie Carmen Rojas, bohaterka pierwszego sezonu programu ”Kobieta na krańcu świata”. Przyjechała z Boliwii, odwiedziła nas w domu. Marysia ma pełną świadomość, że Carmen była bita i poniżana przez swojego męża. Zresztą nie tylko sama Carmen, ale też jej dzieci. Miałyśmy przez to okazję do rozmowy o tym, że w niektórych domach w Polsce tak właśnie wygląda życie i co z tym można zrobić, do kogo zgłosić się po pomoc. Jednak rozmawiając o życiu, szukam przede wszystkim pozytywnych przykładów oraz inspiracji. Dla Marysi prawdziwą bohaterką jest Malala Yousafzai, która walczy o edukację dziewcząt w Pakistanie i na całym świecie.
Malala, która o mało nie straciła życia, postrzelona w głowę przez talibów. Laureatka Pokojowej Nagrody Nobla. Trzeba odwagi do takich rozmów z dzieckiem?
I cierpliwości. Po każdym odcinku programu ”Kobieta na krańcu świata” dostaję wiele listów, maili, wiadomości na Facebooku i wiem z nich, że historie jakie w nich przedstawiam, stały się inspiracją do rozmów w wielu rodzinach na tematy ważne: o tym, dlaczego niektórzy ludzie robią sobie takie straszne rzeczy, dlaczego w taki, a nie inny sposób traktujemy zwierzęta, czy na pewno potrzebujemy torby z krokodyla czy figurek z ciosów słonia. Wiem też, że dzieciaki, które czytają ”Zwierzaki” też często przychodzą do rodziców z masą pytań. To dobrze! Choć wiem, że dla niektórych te dyskusje to wielkie wyzwanie. Sama nigdy nie podniosłam głosu na Marysię, nie straciłam cierpliwości, odpowiadam na każde jej pytanie. Wciąż, od nowa, tłumaczę jej świat i nie przestanę, choćbym miała to robić po raz setny.
Rozmowa zawsze procentuje.
Podczas realizacji odcinka z Belgii, o matkach europejskich dżihadystów, zobaczyłam do czego prowadzi brak zasad i norm, w świecie pełnym wolności. Mamy do czynienia z kryzysem. Dzieciaki nie wiedzą, gdzie są granice i na własną rękę poszukują odpowiedzi na dręczące je pytania. A na koniec – paradoksalnie – wybierają opcję, która jest przecież światem pełnym ograniczeń.
Mówisz o tych, którzy wybrali fundamentalistyczny odłam islamu?
Mówię o radykalizacji w ramach islamu. Z terenu Unii Europejskiej wyjechało ponad pięć tysięcy osób, często bardzo młodych, żeby przyłączyć się do tzw. Państwa Islamskiego. Im dłużej się temu przyglądam, tym lepiej widzę, że byli to ludzie, którzy potrzebowali zasad. Zagubieni w swoich domach, szkołach, w fundamentalistycznych meczetach dostali proste odpowiedzi: to jest dobre, a to złe, to wolno ci jeść, tego nie, a oprócz tego - wiele innych bardzo agresywnych treści nawołujących do radykalizacji i działań zbrojnych. Dlatego w wychowywaniu Marysi staram się pamiętać, że czasem dając dzieciakom za dużo wolności, robimy im krzywdę. Pozbawiamy je poczucia bezpieczeństwa, a one się w tym gubią. Marysia ma dziesięć lat. Matki, z którymi rozmawiałam, mówiły mi, że ich dzieci zaczęły się radykalizować mając lat 14, 15, czyli były niewiele starsze od niej. Poszły do wahabickiego meczetu, gdzie dostały proste odpowiedzi, zmieniły wiarę, bardzo zradykalizowały swoje zachowanie i przekonania. O tym wszystkim też rozmawiam z Marysią.
Martyna Wojciechowska razem z córką Marysią wystąpiły w reklamie sieci komórkowej. W ten sposób wsparły budowę hospicjum dla dzieci Świetlikowo w Tychach.
Pojawiłaś się na okładce ”Wprost”. To też był temat?
Nie miałam pojęcia, że na niej będę. Zobaczyłam tę okładkę dopiero w kiosku. Marysia spojrzała: Ty też byłaś molestowana, mamo?
– Tak, byłam.
– A właściwie co to znaczy, że ktoś cię molestuje? – zapytała.
W gruncie rzeczy bardzo się cieszyłam, że miałyśmy okazję porozmawiać, o tak ważnych sprawach.
Zostałaś postawiona przez córkę pod ścianą?
Sama się stawiam pod ścianą. Przecież to ja wywołuję te tematy! Molestowanie, pedofilia, dewastacja środowiska. Wczoraj z kolei byłam zmuszona zmierzyć się z tematem aborcji. Jechałyśmy razem samochodem i nagle zobaczyłyśmy koszmarny billboard, którego nie życzę sobie w przestrzeni publicznej, ale nie zbyłam jej pytania o to, co przedstawia. Rozmawiałyśmy o tym prawie godzinę. Tak sobie myślę, że może to już ostatnia książka o zwierzakach i zacznę pisać mojej córce o czymś innym? Bo moje książki i tematy w nich poruszane dorastają wraz Marysią. Chcę podążać za nią. Staram się być dla niej przewodnikiem i partnerem do rozmów.
Jesteś gotowa objaśniać świat nie tylko swojej córce?
Często po różnych spotkaniach podchodzą do mnie dojrzałe kobiety, które zwierzają się, że też chciałyby pochodzić po górach, wspinać się, podróżować, ale że już jest za późno, że czują, że może coś w życiu przegapiły. Wtedy mówię, że cały świat jeszcze przed nami, że wiek naprawdę nie ma znaczenia! Są też takie, które opowiadają, że budzą się co rano z myślą: co zrobić, żeby pewnego dnia zacząć jednak żyć inaczej? Spotykam też wiele młodszych kobiet, które są dopiero na etapie wyboru drogi życiowej i chcą o siebie zawalczyć na różnych polach. Po pobycie Carmen Rojas w Polsce i nagłaśnianiu tematu przemocy domowej podchodzą do mnie na ulicy i opowiadają historie swojego molestowania, maltretowania w domu, matek przez ojców, ich samych... To, co odpowiem to przecież wielka odpowiedzialność. A teraz coraz młodsze dzieciaki oglądają moje programy, mają wątpliwości i przychodzą z pytaniami.
Bierzesz na siebie spory ciężar.
Wierzę, że w tym świecie mniej nam trzeba dawania rad, a więcej słuchania i dawania przykładu. Rady dostajemy wszędzie, nastał bum na coachów, mentorów: kariery, diety, szafy, ”niewiadomoczego”. Często jednak taka osoba nie stanowi dla mnie autorytetu, bo to, że ktoś nauczył się ładnie wygłaszać sądy, najczęściej czyjeś, to dla mnie za mało. Ja potrzebuję ”proof of life”, prawdziwego dowodu, świadczenia swoim życiem. Dopiero to mnie przekonuje. Kto dziś jest dla naszych dzieci autorytetem? Wiele osób chciałoby im radzić, uzurpują sobie do tego prawo. Nie chcę się mądrzyć, nie próbuję robić z siebie psychologa, ale uważam, że brakuje autorytetów i przykładów, co znaczy żyć prawdziwie, uczciwie. W mediach najwięcej miejsca zajmują osoby wygadane, przebojowe, niekoniecznie mądre. Czasem brak im talentu, ale za to mają ładne ciuchy i stają się wzorami do naśladowania. Mówią innym jak żyć i jak odnieść ”sukces”, co przecież nie jest tożsame z karierą i popularnością. Chciałabym uchronić przed tym moją córkę i dać jej atrakcyjną alternatywę.
W książce pojawia się 14 latka polująca z orłami. Robi to wbrew mongolskiemu zwyczajowi, zgodnie z którym polują tylko mężczyźni. Musiała być ci bliska. Ty też kiedyś weszłaś na męskie terytorium. Myślisz, że Marysia ma już przetarty szlak, czy też będzie musiała walczyć o swoje?
To proces, który postępuje. Kiedyś, jako dziesięciolatka zamarzyłam, by zostać motocyklowym kierowcą wyścigowym, więc w sumie mogłabym się porównać do Akhboty, która marzyła, żeby polować z orłami. Ponad 30 lat temu w Polsce mało kto w ogóle wiedział o istnieniu takiego zawodu, nie mówiąc o tym, że dziewczynkom takim sprawami nie wypadało się zajmować… Długa droga za mną. (śmiech) Cała jestem zbudowana z przekory. Być może, gdybym urodziła się w dzisiejszym świecie, kiedy kobietom jednak tyle wolno w porównaniu z latami ‘80, nie dostałabym wystarczającej inspiracji do działania, łamania stereotypów? A kiedy słyszałam, że ”się nie da”, natychmiast czułam potrzebę, by to sprawdzić. W Akhbocie z orłem na ramieniu, zobaczyłam więc siebie. Czy Marysia ma przetarty szlak? Z pewnością wychowuję ją w przekonaniu, że nie ma i nie powinno być podziału świata na błękitny, chłopięcy i na różowy, czyli dziewczęcy, że może wszystko. Ale to wciąż mało. Wierzę, że kiedyś prawa kobiet będą oczywiste, naturalne i nie trzeba będzie krzyczeć na ulicach, protestować, walczyć o swoje. Ale to jeszcze potrwa.
Z Carmen Rojas, bohaterką pierwszego sezonu programu ”Kobieta na krańcu świata”. Carmen była bita i poniżana przez swojego męża.
Tyle podróżujesz, widziałaś gdzieś idealne społeczeństwo? Pokazujesz kobietę, która ma trzech mężów. I kobiety, które mężów nie mają wcale, bo co noc do drzwi puka inny.
Nie ma idealnego społeczeństwa, ale ta różnorodność działa na mnie inspirująco. Trzymamy się kurczowo jakiegoś modelu związku. Może to nie ma sensu? Tsepal z grupy etnicznej Lama mieszka w Nepalu, ma trzech mężów w tym samym czasie, którzy są rodzonymi braćmi i wszyscy wyglądają na bardzo szczęśliwych. Z kolei Mosuo, którzy żyją w południowych Chinach, praktykują związki chodzone, w których mężczyzna przychodzi i odchodzi. Rozmawiam o tych różnych modelach życia w innych kulturach z moją córką. Staram się nie używać określeń, że coś jest ”normalne” albo ”nienormalne”, bo przecież w skali świata norma to pojęcie względne. Nie chcę nawoływać do anarchii, bo jednak poruszamy się w naszym świecie zgodnie z pewnym kodeksem zasad i to jest nam wszystkim potrzebne. Ale wiele rzeczy, które kiedyś były w Polsce ”oczywiste”, na przykład, że kobieta musi mieć męża i dzieci już takie oczywiste nie jest. Czerpiąc z różnorodności i doświadczeń innych kultur sprawiam, że ziarenko niepokoju i bezrefleksyjnej zgody na wszystko jest zasiane.
Chesz, żeby Marysia miała otwartą głowę. Widzę, że jesteś z niej dumna.
Patrzę, jak dojrzewa i wpływa także na moje życie, wybory. Jak wiele ma mądrych spostrzeżeń. W prostych słowach potrafi ująć coś co mnie, dorosłej, zajmuje wiele czasu. Tak, jako matka jestem bardzo dumna.
Mówisz o uczuciach?
O uczuciach, relacjach międzyludzkich, ale też prostych sprawach. Ostatnio uciekł nam samolot. No cóż, poczułam, że to obciach dla podróżniczki… Marysia, widząc, że jestem spięta, bo to kolejna godzina podróży, bo już noc, powiedziała:
– Mamo, najważniejsze, że jesteśmy razem.
Jest cudowna. Kilka lat temu zorganizowała na wakacjach pokaz taneczno-muzyczny i zebrała prawie 67 złotych dla fundacji zajmującej się edukacją mojej adoptowanej córki Kabuli i dzieci chorych na albinizm w Tanzanii. Przesłałam na ich konto wszystko, co do grosza. Marysia opublikowała też swoją własną książkę ”Trzy podróżniczki na suchym lądzie” - napisała ją i zilustrowała razem z koleżankami. Wydałam im ją w zawrotnym nakładzie 50 egzemplarzy, a Marysia przygotowała plakat reklamowy i wszystkie książki sprzedała podczas kiermaszu szkolnego. Cały dochód, prawie 700 złotych przekazała na rzecz wrocławskiego Przylądka Nadziei - nowoczesnego centrum hematologii i onkologii dla dzieci.
Ostatnio przyszła z pytaniem: ”Mamo, chciałabyś przeczytać próbkę tekstu? Zaczęłyśmy z koleżanką pracę nad kolejną książką. Wydasz nam ją?”. Obiecałam, że przeczytam i się zastanowię. Zobacz, tyle osób pisze do szuflady, a Marysia czuje, że można wydawać książki! Chciałabym żeby uwierzyła, że niemożliwe nie istnieje. A ona udowadnia sobą, że to prawda.