Marna, byle jaka i fatalnie napisana
Tak sobie siedzę, kiwam nogą, i myślę, że próba napisania recenzji Wstrząsających wyznań Kathy to nie byle jakie wyzwanie. Trochę kategoria w stylu „sporty ekstremalne” – przywiązujesz sobie gumkę do gaci i hop w dół. Obojętnie w którą stronę polecisz i tak cię fest wytarga. Tak sobie myślę, że powiedzenie czegokolwiek o tej książce to niezły pretekst, żeby oberwać od całkiem sporej grupy ludzi. I tej, co to książkę lubi, i tej co jej się nie podobało, i tej co nie przeczytała w ogóle. Cokolwiek się napisze, obojętnie czy dobrze czy źle, czy z błędami, czy genialnie i błyskotliwie - i tak człowiekiem nieźle trzepnie. Tak sobie myślę... Co mi szkodzi powiedzieć – proszę państwa, osobiście mi się ta książka za cholerę nie podobała, znalazłam w niej masę błędów, kupę nie dociągnięć, i wcale nie uważam, że usprawiedliwia je tematyka oraz historia Kathy i opisy jej dramatycznych losów.
Rozumiem, że pozycja ta wcale nie aspiruje do bycia perełką literacką, bo nie taką ma spełnić rolę. Okej. Przerażające wspomnienia kobiety, której życie stało się piekłem mają przestrzegać, przerażać, ostrzegać i oskarżać. Mają krzyczeć w dal – nie wolno, nie godzimy się nie pozwalamy. Okej – to też rozumiem. Wcale nie będę się upierać, że pozycja taka powinna być co najmniej cyrkonią literacką.
Nie.
Odpowiedzieliśmy sobie na pytanie „po co”.
Pozostaje nam jeszcze tylko jedna malutka kwestia: „jak?”
No i tu, tu proszę państwa, mam wiele zastrzeżeń, tu mam wiele pytań i wcale to a wcale nie mam obiekcji przed powiedzeniem - ta książka jest zła. Marna, byle jaka i fatalnie napisana. Wcale nie jest i nie musi być „cyrkonią”, niemniej okazuje się, że nie jest nawet plastikowym rubinem z odpustu. Myślicie, że nie wolno mi tak mówić ze względu na to, co przeżyła autorka i bohaterka? Mówicie, że nie mam prawa krytykować, bo wykażę się skrajną znieczulicą oraz postawię się po stronie oprawców? Oooo, nie sadzę...
Kathy O'Beirne miała fatalne dzieciństwo, kiedy dorastała, jej historia przypominać zaczęła koszmar rodem najgorszego horroru, kiedy chciała wydorośleć, jej życie dla odmiany zmieniło się w dramat. Walcząc o siebie, o swoje prawa, jakimś cudem Kathy O'Beirne udało się poradzić sobie z ogromem tragedii, które ją spotkały, wyjść z zaklętego kręgu okrucieństw i napisać o tym książkę. A kiedy książka została wydana okazało się, że oprócz wstrząsających opisów, gwałtów, okrucieństw, scen znęcania się nad niewinnymi dziećmi - tak naprawdę nie ma w tej książce nic. A spodziewać by się można, że kobieta która podjęła aktywną walkę z systemem, z organizacjami krzywdzącymi dzieci i z historią katolickiej Irlandii, miałaby do powiedzenia cokolwiek więcej. Spodziewać by się można, że jeśli nawet nie ona, to przynajmniej ten kto jej pomagał pisać posługiwać powinien się lepszym, sprawniejszym, lepiej zorganizowanym językiem literackim. I konstrukcję powieści znać powinien, a przynajmniej mógłby przypilnować
konsekwencji prowadzenia wątków i historii. Tak się jednak nie stało.
Doceniam siły Kathy, doceniam jej walkę i nie kwestionuję jej prawa do głosu, chciałabym tylko, żeby biorąc się za złożenie tego w książkę przekazała coś więcej niż co stronicowe opisy jak, kto i czym ją torturował. Jeśli już krytykujemy pralnie magdalenek, jeśli piszemy o procesach, mrocznej stronie różnych instytucji i przymykaniu oka na krzywdzenie niewinnych, latach tajemnicy, to powiedzmy czytelnikowi coś więcej, odwołajmy się do historii, nie ograniczajmy tylko do zdawkowych opisów ze JAKIEŚ TAM procesy były i JAKIEŚ TAM walki były podejmowane. W tej książce brak klasycznego „zaplecza”, brak bebechów, które mogłyby uczynić z niej coś więcej niż tylko wakacyjny freak. Taką targająca człowiekiem pozycję, dla tych co lubią poczytać o gwałconych dzieciach i lanych pasem do krwi przez zakonnice dziewicach.