Maria Paszyńska o Żabińskich: Niemcom nie mieściło się w głowach, że ktoś może być tak zuchwały
Żabińscy stworzyli warszawskie zoo. Kiedy wybuchła wojna i stracili zwierzęta, zaczęli ratować ludzi, wyprowadzili z getta dziesiątki uciekinierów i przygarnęli pod własny dach. Wielu z nas tę historię przybliżył dopiero filmowy ”Azyl”. Maria Paszyńska napisała książkę, która hollywoodzki scenariusz bije na głowę.
Rachela Berkowska: Napisała pani tę książkę ze złości?
Maria Paszyńska: Zgadza się. Ta historia żyła we mnie od dawna, ale dopiero negatywne emocje wyzwoliły mechanizm i umożliwiły mi podjęcie decyzji, że to właściwy moment, że właśnie teraz chcę ją opowiedzieć. Najpierw wzięłam do ręki książkę wydaną w Polsce przy okazji premiery filmu (Diane Ackerman, ”The Zookeeper’s Wife”, polski tytuł ”Azyl” - przyp. red). Przykro to mówić, ale ciężko się ją czyta. To taka niedoskonała wersja ”Ludzi i zwierząt”, Żabińskiej, dużo tam cytatów, zapożyczeń. W to wszystko wpleciona jest jakaś szczątkowa akcja, nie wzbudzająca we mnie żadnych emocji. Lektura mnie zmęczyła, odłożyłam ją rozczarowana z myślą: no nic, będzie film. Nasze produkcje wciąż bywają mało atrakcyjne, są siermiężne, nie do oglądania. To sprawia, że mamy słaby PR, że świat nie dowiaduje się o pięknych kartach naszej historii. Boli mnie to i drażni. Cieszyłam się, że za ekranizację losów Żabińskich wzięło się Hollywood, że dzięki temu o nich samych i o tym, co zrobili dowie się cały świat. Uwielbiam film ”Pianista” właśnie za sposób w jaki opowiada o losach Władysława Szpilmana. Kiedy w kinach pojawił się ”Azyl” liczyłam na coś podobnego. Pobiegłam na seans i zamiast efektu ‘wow’ okropnie się zdenerwowałam.
Co tak panią zdenerwowało, piękna Jessica Chastein w roli Antoniny Żabińskiej?
Jessica Chastein w moim odczuciu zupełnie nie pasowała do roli Antoniny Żabińskiej. Powinna ją zagrać taka młodsza Meryl Streep. Ktoś, po kim widać siłę i uczuciowość zarazem. Żabińska miała niesamowitą wrażliwość. To bije z każdej relacji na jej temat. Nadawałaby się na syberyjską szamankę, zaklinaczkę zwierząt, a nie na romantyczną bohaterkę melodramatu
Miała niezwykły dar oswajania i leczenia dzikich zwierząt.
Antonina nie była profesjonalistą, zoologiem z wykształcenia, jej kompetencje wynikały w dużej mierze z intuicji, nie z wiedzy. Od twardej wiedzy, był Jan. A w filmie to ona wychodzi na tę mądrzejszą. Uważam, że można było pokazać jej atuty nie ujmując przy tym tak wybitnej postaci jaką niewątpliwie był Jan Żabiński. Przypomnijmy – Antonina pracowała jako archiwistka na SGGW. Jan, z górą dziesięć lat od niej starszy, był na tej uczelni pracownikiem naukowym, którego kariera nabierała rozpędu. Gdy został dyrektorem warszawskiego zoo jego wiedza w połączeniu z praktyką zaczęła przynosić niesamowite efekty, które przyniosły mu światowy rozgłos. Przy mojej całej przeogromnej sympatii do Antoniny, uważam, że Jan Żabiński nie zasłużył na zbagatelizowanie. Wracając jednak do Żabińskiej, Antonina, z jednej strony jest dla mnie niemal wróżką, czarodziejką, zaklinaczką zwierząt, z drugiej zaś - nad wyraz konkretną babką. Potrafiła sobie poradzić w wielu podbramkowych, nawet krytycznych sytuacjach.
Antonina nie raz odwracała uwagę Niemców od tego, co działo się w willi i okolicznych pustych szopach, stajniach, gdzie mieszkali ludzie ukrywający się przed gestapo.
Dokładnie, tymczasem w ”Azylu” oglądałam eteryczną Jessicę Chastain z nieustannie szklącymi się od łez oczami i ten obrazek mi zgrzytał. Zezłościło mnie też sugerowanie romansu Antoniny z niemieckim zoologiem Lutzem Heckiem. Owszem, film ma swoje prawa. Już Arystoteles powiedział, że najlepszym sposobem na zbudowanie konfliktu jest wrzucenie kobiety pomiędzy dwóch mężczyzn, a konflikt daje gwarancje emocji, utrzymania odbiorcy w napięciu, którego oczekuje od fabuły. No cóż, dla mnie napięcia w tym nie było, a insynuacje scenariusza odebrałam, jako krzywdzące. Oni byli naprawdę fajnym małżeństwem.
Jan Żabiński przyjął posadę dyrektora warszawskiego ogrodu zoologicznego w 1929 r. Pod jego zarządem udało się rozmnożyć słonie. Tuzinka była dwunastym słoniem na świecie, który przyszedł na świat w niewoli.
Żabińska przyznaje w ”Ludziach i zwierzętach”, że Lutz darzył ją estymą i tyle.
Antonina nie musiała bawić się we flirty. Mieli z Janem inne sposoby, żeby ugrać swoje. Prowadzili własną grę, utrzymując stosunki towarzyskie z Niemcami, którzy mogli okazać się przydatni dla sprawy. Rozpraszali, odwracali wzrok hitlerowców, by nie widzieli tego, co działo się praktycznie na ich oczach. Żabiński świetnie znał niemiecki. Niemal cała jego biblioteczki była w tym języku. Kiedy dziś pójdzie się do willi ”Pod Zwariowaną Gwiazdą”, można się o tym przekonać. Zoologia była wtedy pisana po niemiecku, pierwsze zoo założyli Habsburgowie. A Żabińscy zapraszali do siebie oficerów, prominentów, nikomu nie odmawiali wizyty.
Ktoś powie, że kolaborowali.
Niemcom po prostu nie mieściło się w głowach, że ktoś może być do tego stopnia zuchwały, że będzie prowadził działalność konspiracyjną tuż pod ich nosem. Żabińscy byli wręcz bezczelni w tej swojej odwadze. Pół zoo wypełnione było Żydami, harcerzami z Szarych Szeregów, członkami polskiego podziemia przygotowującymi kolejną akcję bojową czy dywersyjną. Kiedy w salonie trwała dyskusja o niemieckiej muzyce i popijano wódeczkę, kilka metrów dalej produkowano broń.
Ile jest prawdy w opowiadanej przez panią historii Żabińskich?
Zachowawczo powiem, że dziewięćdziesiąt procent, choć dołożyłam starań, żeby zweryfikować każdy szczegół. Na przykład, gdy pisałam o przeszłości Antoniny, na temat której nie ma zbyt wielu informacji ani w ”Ludziach i zwierzętach”, ani żadnej ze znanych mi publikacji, dokopałam się do wywiadu z Teresą, córką Żabińskich, która w wywiadzie radiowym opowiada historię matki z czasów sprzed poznania Jana. Przekopałam się przez wszystko, co o nich dwojgu napisano, odsłuchałam dziesiątki nagrań, oglądałam zdjęcia. Fakty są dla mnie ważne, sama lubię, kiedy mogę dowiedzieć się czegoś z fabularyzowanej historii, a potem połknąwszy haczyk umieszczony gdzieś między słowami, już na własną rękę staram się pogłębić wiedzę. Sprawia mi to ogromną frajdę.
Napisałam tę książkę z zachwytu nad człowieczeństwem Żabińskich. W literaturze, w zasadzie nie tylko w niej, wszędzie obserwujemy rozmycie moralności. Dodatkowo często w sporach stawiamy sprawę na ostrzu. Jesteśmy - my i oni, czarne i białe. Nie próbujemy wyjść ponad i zrozumieć, co mówi druga strona. A najważniejszy powinien być człowiek, nieważne czarny, biały, czy zielony.
*Zacytuję Jana Żabińskiego, długa wypowiedź, ale ważna: *
”Co się tyczy mnie, to przyznaję, że nie mogłem znaleźć jakichkolwiek cech charakteru usprawiedliwiających nienawiść bądź niechęć do Żydów; po prostu dlatego, że jest mi całkowicie obojętne, czy mam do czynienia z Duńczykiem, Żydem czy Anglikiem. To przeświadczenie pogłębiłem w ciągu całego swego życia. Cechę tę uważam za właściwą każdemu przyzwoitemu człowiekowi. Dlatego też nie traktowałem naszej pomocy […] jako jałmużny, tylko jako obowiązek wobec najbardziej gnębionych i poniżonych, jakimi wówczas byli Żydzi - obowiązek podyktowany względami ludzkimi. W tym czasie nie myślałem o grożących nam wszystkim konsekwencjach”.
Żabiński mówi, że pomógłbym nawet Niemcom, gdyby tego potrzebowali.
Dokładnie, to najbardziej uderzyło mnie w ich historii. Powiedzenie podobnego zdania tuż po II wojnie światowej, gdy wszystkie rany były otwarte i krwawiły okrutnie, świadczy o niezwykłym humanitaryzmie. Proszę zwrócić uwagę, że ta postawa jest niezwykła i dziś, a całość historii, choć na innym tle, mocno wpisuje się w nasze czasy, nie traci na aktualności. Bywa, że sama czuję się osaczona koniecznością antagonizmu, opowiedzenia po którejś ze stron. Staram się patrzeć w różne strony, zrozumieć stojącego przede mną człowieka. Otwarcie na dialog, nie barykadowanie się w okowach własnej prawdy, ślepej i głuchej na wszystko wokół, jest w moim odczuciu jedyną drogą do pokoju. Jestem głęboko przekonana, że to jest możliwe. Sama jestem chrześcijanką, chodziłam do żydowskiej podstawówki, studiowałam islam i wiem, że różnorodność ubogaca, dziesiątki razy widziałam porozumienie, relacje ponad podziałami.
Willa Żabińskich w Ogrodzie Zoologicznym w Warszawie dostępna jest dla zwiedzających. Rezerwacje przyjmowane są pod adresem willa@zoo.waw.pl
Dzięki temu patrzy pani szerzej na świat?
Zdecydowanie. Bardzo wiele zawdzięczam w tym względzie mojej podstawówce. Jak już wspomniałam chodziłam do szkoły Lauder- Morasha założonej przez Ronalda S. Laudera, syna Estee Lauder, wiedziałam i doświadczałam wielu rzeczy, o których moi rówieśnicy nie mieli pojęcia. Od najmłodszych lat uczono nas tolerancji, szacunku i tego, że dobro jest wartością obiektywną. W szkole obowiązkowa była kultura i historia żydowska, ale w mojej klasie byli katolicy, protestanci, prawosławni, żydzi i ateiści. Wtedy też po raz pierwszy usłyszałam o Żabińskich. Myślę, że taka postawa życiowa była im bardzo bliska. Nie potrafię już dziś przypomnieć sobie kto i w jakich okolicznościach napomknął o nich po raz pierwszy i sprawił, że zaczęli we mnie żyć. Lata mijały, a ja coraz bardziej pragnęłam, żeby ludzie usłyszeli ich historię. Historię człowieczeństwa przekraczającego granice własnych uprzedzeń. Opowieść o świadomych, żyjących odpowiedzialnie ludziach, których od rzeczonej odpowiedzialności nie zwalniało nic, nawet wojna, głód, przemoc, niedostatek czy codzienne życie z oddechem śmierci na karku.
To prawda, że cały czas nosili przy sobie cyjanek?
Tak. Kiedy człowiek pogodzi się ze śmiercią, zdolny jest do heroicznych czynów. A oni żyli na tykającej bombie, nieustannie. Proszę przejść się do willi w warszawskim zoo, przekona się pani, że jest to szalenie akustyczny budynek. Na parterze słychać każdy krok postawiony w piwnicy. Gdyby to, co robili wyszło na jaw, nie mieliby nawet czasu na ucieczkę. Musieli być gotowi na śmierć swoją i najbliższych w każdej sekundzie. Jak wielką trzeba mieć w sobie siłę i przekonanie o słuszności sprawy, żeby udźwignąć taki ciężar i nie zwariować. Czytałam relacje z Powstania. Często powtarzały się zdania, że młodzi Powstańcy byli gotowi na śmierć, ale już nie na kalectwo. Myślę, że Żabińscy byli gotowi na wszystko.
Wiadomo ilu osobom pomogli Żabińscy?
Całkowitą liczbę Żydów, którzy przewinęli się przez willę Żabińskich szacuje się na od 150 do trzystu osób. Wśród ukrywających się była rzeźbiarka Magdalena Gross i jej mąż, mistrz bokserski Samuel Kenigswein z żoną i dwójką dzieci, prawnik Maurycy Fraenkel, pisarka Rachela Auerbach, mikrobiolog prof. Ludwik Hirszfeld, współorganizator Polskiej Akademii Nauk, Leonia i Irena Tenenbaum, żona i córka zmarłego w getcie entomologa Szymona Tenenbauma. I wielu innych. ”Nie ma innego wyjścia. Trzeba to robić. Każdemu człowiekowi, który znajdzie się w takiej sytuacji, należy pomóc”, to słowa Antoniny Żabińskiej. Nic a nic nie straciły na aktualności.
Od redakcji: W 1965 r. Antonina i Jan Żabińscy, oboje otrzymali tytuł Sprawiedliwy wśród Narodów Świata. Za ratowanie Żydów w czasie wojny Jan został pośmiertnie odznaczony Krzyżem Komandorskim z gwiazdą, a Antonina Krzyżem Komandorskim.
”Willa pod Zwariowaną Gwiazdą”, Maria Paszyńska, wydawnictwo Pascal.