Zapewne każde dziecko chciałoby spróbować ciasteczek z błyskawicą. Co drugie miałoby ochotę na ciasto z sennym oddechem kogoś, kto nigdy nie skłamał. I pewnie tylko co dziesiąte skosztowałoby tortu z łzą czarnoksiężnika, który nigdy nie płacze, gdyby zobaczyło jego oko w słoju, pozostawionym w chłodni. A takie wyroby serwują w swojej cukierni „Szukaj szczęście u Szczęsnych” państwo Szczęśni. Tyle tylko, że ich klienci nie mają pojęcia, że zjadają właśnie babeczkę z jajkami nierozłączki czarnogłowej. Są przekonani, że to zwykłe muffiny marchewkowe. Cukiernia Szczęsnych ma bowiem całkiem zwykły szyld, całkiem zwykłego pracownika Chipsa i tylko jedną niezwykłą rzecz – magiczną książkę kucharską „Almanach wiedzy kulinarnej Szczęsnych”. To księga, o której wie niewiele osób na świcie i którą te niewiele osób bardzo chciałoby posiąść na własność. Dlatego Szczęśni trzymają ją zamkniętą w chłodni i nie zdradzają nikomu, że jeśli zje u nich odpowiednio przygotowane ciasteczko może przestać mówić, zakochać się albo
głosić tylko prawdę. Do niedawna nawet dzieci Szczęsnych czyli Róża, Tymek, Kminek i maleńka Pietruszka, nie zdawali sobie sprawy, że w ich cukierni dzieje się coś więcej niż zwykłe odmierzanie składników i łączenie je w torty i ciasteczka, po które co rano przychodzi stała klientela.
Pewnego razu Róża, zwana też Rozmarynką, ujrzała magiczny rytuał rodzinny i od tej pory zapragnęła czarować. Okazja zdarzyła się dość prędko. Rodzice musieli wyjechać do Skromnowa, upiec czterdzieści tuzinów migdałowych croissantów, które mają leczyć ze świńskiej grypy. Zostawiają na tydzień cukiernię pod opieką Róży, dają jej maleńki kluczyk w kształcie trzepaczki i zabraniają mówić o książce komukolwiek. Jednak chęć bycia oryginalną bierze górę – wiadomo, że „Almanach” nie może długo leżeć zamknięty, jeśli zostaje z nim czwórka dzieci, z czego jedno jest znudzone i chciałoby jakoś zapobiec nudzie (Tymek), drugie rozentuzjazmowane i popiera każdy pomysł, który ma w sobie słowa „czary”, „tajemnica” i „akcja” (Kminek), a trzecie jest tak niepewne siebie, że w czarach upatruje swojej szansy na zaistnienie w świadomości chłopaka, który jej się podoba (Róża).
Poza tym do cukierni Szczęsnych tuż po wyjeździe rodziców, przybywa tajemnicza ciotka Lily – mówi, że kiedyś pokłóciła się z ich mamą i że bardzo chciałaby naprawić ich stosunki. I że to nic nie szkodzi, że jej nie ma, bo może się przecież zaopiekować nimi i cukiernią w czasie, gdy rodzice będą w Skromnowie i tym samym odkupi swoje winy. I tylko przypadkiem jest kucharką, która chce mieć w telewizji swój program z niezwykłymi przepisami kulinarnymi. A żeby przypodobać się pięknej, mądrej i kolorowej ciotce, trzeba przecież wypróbować parę przepisów.
To książka niewątpliwie przygodowa, bo przygody sypią się w niej jak mąka do ciasta – z każdym nowym wypiekiem kolejna – zaczyna się od próby połączenia dwójki nauczycieli, a kończy na „cieście na odwyrtkę”.
Ale pod płaszczykiem kolejnych zwariowanych przygód, ta książka kryje opowieść o rodzinie, o tym, że gdy zabraknie jakiegoś jej ogniwa, nic nie jest już takie samo, a świat może stanąć na głowie. I że dziecko, które jest niepewne siebie i swojego miejsca wśród braci i sióstr, może chcieć użyć pioruna do zwrócenia na siebie uwagi. Oraz o tym, że takie dziecko trzeba przytulić, a nie karać.
Momentami denerwowało mnie zbyt lekkie pióro autorki, zbyt rechoczące poczucie humoru, zbytnia chęć przypodobania się młodzieży, wejścia w jej skórę i udawania najlepszej kumpelki. Do gustu przypadł mi pomysł z zaczarowaną cukiernią, świetnie brzmi nazwa Klęski Zdrój, fantastycznym pomysłem jest sklep z orzeszkami w kształcie fistaszka i warsztat samochodowy połączony ze sklepem z pączkami państwa Kapeluszów. Ale dużo mniej podoba mi się, że koleżanka Tymka ze szkoły ma małego pieska w torebce i do złudzenia przypomina lalkę Barbie, a gdy chłopak rozdaje koleżankom z klasy ciasteczka miłości, to one mdleją pod piekarnią na jego widok.
Ale bardzo podoba mi się przekaz Magicznej cukierni, który jest pod całym lukrem przygód i pod posypką z zaczarowanymi ciasteczkami – że sensem gotowania, pieczenia, jedzenia, jest bycie razem z rodziną, że deser to tylko pretekst, by dłużej zostać przy stole, że gdy i mama i dziecko mają umączone ręce, to rozmowa toczy się sama i że w „Almanachu wiedzy kulinarnej Szczęsnych” chodzi o tradycję, bo bez mamy i taty muffiny miłości nigdy nie wyjdą tak miłosne, jak powinny.