Afryka. Inny, egzotyczny świat. Oddziałujący na wyobraźnię i utkany z dziwnie splecionych ze sobą faktów i mitów, ujęć z wiadomości i filmów, notatek prasowych. Obraz podobny do tego, jaki mam i o innych miejscach, w których nigdy nie byłem. Obraz, który sobie stworzyłem niemający zapewne wiele wspólnego z rzeczywistością. Ale przecież i pobyt w jakimś kraju nie zapewnia jakiejś większej wiedzy o nim. Niektórzy swój kontakt z inną kulturą sprowadzają do paru zabytków, menu w restauracji, łapania opalenizny i błękitu nieba nad głową. Do odwiedzania miejsc znanych, przygotowanych dla turystów. I cóż za obraz rzeczywistego życia mogą złożyć z tych wybranych, upiększonych puzzli! I czy tak naprawdę obchodzą ich ci inni ludzie, ich tradycja, kultura, obyczaje? Nie sądzę.
Tym razem na pasjonującą wyprawę zabiera nas swoim niezwykłym zbiorem opowiadań Wojciech Albiński. Opowieści oszczędnych w formie i w słowach, barwnych, intrygujących, robiących wrażenie. Książka została podzielona na trzy logiczne złączone części, z wyraźnie odróżniającą się od reszty trzecią zatytułowaną "Światła Johannesburga". Częścią, która przynosząc zmianę klimatu sprawiła mi największą radość czytania. W większości opowiadań dominują urywane, proste dialogi. Krótkie, dość ascetyczne opisy. Stale obecne w tle skwar i parne, nie przynoszące ulgi powietrze charakterystyczne dla tamtego klimatu. Oddające niejako rzeczywistość odległego od nas świata. Niepewność - jutra, siebie, innych, myśli i uczuć. Obrazy wojny i zniszczeń, kombinatorstwa i bezwzględności, małostkowości i złudzeń. Nie są to zachwycające widoki z folderów turystycznych zachęcające do przyjazdu do Afryki na wspaniałe safari. Do podróży w poszukiwaniu doznań estetycznych, odkrywania piękna dzikiej i surowej przyrody, spotkań z
przyjaznymi, radosnymi dzikimi tubylcami. Chodź przyroda jest w opowiadaniach stale obecna, w tle. Dominuje jednak, szczególnie w początkowych opowiadaniach zbioru, co innego: pamięć krzywd, niesprawiedliwości, walk, ich wpływ na pamięć i psychikę. Tłumy uciekinierów, dzieci-żołnierze, szczątki budynków, ślady pocisków, prostytucja, bezsensowna śmierć.
Proza Albińskiego wciąga, chyba dzięki swej zamierzonej oszczędności. Formie, która nie będąc przecież w pisaniu rzeczą najważniejszą, ciekawa i dopracowana wspiera tekst. Proza ta fascynuje bogactwem treści, wnikliwością i szczegółowością obserwacji. Mnóstwem okruchów życia. Żywym, świetnie oddającym nastrój językiem. Inny, obcy, barwny świat. Intrygująca mieszanka egzotyki, brutalnej codzienności, niepewnych obietnic potencjalnych przygód i kruchości życia. Przykuwające uwagę sylwetki ludzi. Przedziwna zbieranina tubylców, żołnierzy, handlarzy, kombinatorów, misjonarzy, weteranów, biznesmenów. Ksiądz udający się do dalekiej parafii rządzącej się własnymi niepisanymi prawami. Rozdartej wewnętrznymi sporami, przemocą, nieufnością i podziałami. Stojącej w pół kroku między tradycjami, a współczesnością. Ojciec jadący samotnie samochodem terenowym do syna, który w czasie wycieczki do buszu ciężko zachorował na malarię mózgową. Młodzi wolontariusze z Zachodu przybywający z pomocą kalekom poranionym przez
miny. Wstrząśnięci obrazami ofiar wojny, pełni szlachetnych planów. Niezaznajomieni z realiami świata do którego jadą. Bruno, którego stary, od lat nie widziany czarny przyjaciel Mangomani, próbuje wciągnąć w wieloletnią sąsiedzką wojnę o strumień. Wojnę dziwaczną, zapiekłą, ale przecież pełną prawdziwych ofiar. Mr. Nowak, pseudobiznesmen, specjalista od przyszłościowych kierunków rozwoju, szukający swojej wielkiej szansy w gościnnych i według niego naiwnych ostępach Afryki. Umarły, drobny, zawsze pechowy przestępca o dziwacznym imieniu, skazany na krótkie i nieudane życie. Oskar, Marie-Luise i czarny służący Alfios w melodramacie typu kto kogo zabije pierwszy i za ile. Ubrany w szary garnitur i starannie dobrany krawat pan M., nieustannie snujący plany rozwojowe z nastawieniem na wielkie operacje finansowo-handlowe. Rozmaici ludzie w stale zmieniającym się świecie w którym jedyną pewną rzeczą jest śmierć.
Albiński uważnie obserwuje Afrykę w której przyszło mu żyć. Świat jakże inny od naszej rzeczywistości. Nie ocenia, nie wartościuje, nie porównuje na siłę. Ukazuje go takim jaki spostrzega, odbiera zmysłami. Z jego lepszymi i gorszymi stronami. Z całą nie zawsze logiczną i wytłumaczalną złożonością. Z beznadziejnością i chęcią przetrwania. Z pogodzeniem z losem i czasem ledwo widoczną ale obecną chęcią zmian. Z tym co przyciąga, kusi, i tym co dziwi, drażni i odpycha. Z absurdami i pięknem codzienności.
Trzecia część książki szczególnie przypadła mi do gustu. Więcej obserwacji zachowań ludzi, więcej z lekka przewrotnego humoru. Inna tematyka: życie w mieście, interesy, przemiany widziane oczami przedstawicieli różnych grup społecznych. Dynamiczne obrazki z przedziwnej rzeczywistości. Urozmaicone, zabarwione ironią, z ciekawą puentą. Cała książka jest świetna. Ożywcza. Pozytywnie zaskakująca formą, treścią i językiem. Biorąc jeszcze pod uwagę, że jest to podobno debiut, nie mogę oprzeć się pokusie tak wysokiej oceny.